niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 14 „I niech los zawsze wam sprzyja!”

                Dyszałam ciężko. Zebrałam w sobie resztki sił.
                Przeżyć. Przeżyć. Byle przeżyć.
                - Tak! – krzyknęłam i przeturlałam się na drugi koniec kręgu. Lily wydała z siebie dziwny, zwierzęcy ryk, a z jej ciała zaczęła kapać jakaś zielona maź. To, co zobaczyłam za chwilę… Nie umiem tego opisać. Policzki w jednej chwili spuchły jej do wielkości kłębka włóczki, skóra w jednej chwili przybrała szarą barwę, a palce wydłużyły się o kilkanaście centymetrów. Oczy jej się przekrwawiły i zaczęła skapywać z nich krew – jakby zamiast łez płakała właśnie nią.
                - NIE UCIEKNIESZ MI, ROZUMIESZ?! NIE TYM RAZEM! – nawet jej głos brzmiał dziwnie – robotycznie.
                Jednym susem przeskoczyła dzielącą nas odległość. Schyliłam się i podcięłam jej grube nogi. Upadła na ścianę ognia i w tym samym momencie zajęła się żywiołem. Czerwone włosy były jeszcze bardziej ogniste niż wcześniej. Zaś jej ciało już nie było spuchnięte, lecz nadal skóra miała barwę metalu. Ręka krwawiła mi coraz bardziej, powoli traciłam w niej czucie – jednak uciekałam.
                Biegnij. Musisz przeżyć. Nie możesz umrzeć. Czy to ona? Nie patrz za siebie. Biegnij, cholera, biegnij!
                Teraz, kiedy jestem już tak daleko, nie mam zamiaru umrzeć z rąk jakiejś toksycznej maskotki Kapitolu!
                Przykucnęłam za jedną ze ścian labiryntu. Za chwilę Lily pojawiła się ze śladami poparzeń i drobnymi rankami na każdym odkrytym skrawku ciała, z których wypływał gęsty, brudnozielony, matowy płyn.  Włosy przypaliły się jej przy końcówkach i teraz łamały się oraz spadały na śnieg. Wstrzymałam oddech i przygryzłam wargi, żeby nie krzyknąć z  bólu. Ze złością kopnęła drzewo i ruszyła w przeciwną stronę. Odczekałam chwilę i powoli wypełzłam zza roślinności, po czym pobiegłam najszybciej jak mogłam w stronę naszej kryjówki.  W mojej głowie kołotało się tak wiele myśli – zbyt wiele, żebym mogła skupić się na jednej. Lucas już tam siedział i właśnie wyciągał zakrwawiony miecz z sarny.
                - Cher? – zapytał niepewnie. Błądziłam wzrokiem i zranioną dłonią próbowałam dotknąć ust, ale nie mogłam, więc z mojego gardła dobyło się tylko charkotanie. Zaczęłam coraz krócej i szybciej oddychać, aż po chwili ugięły się pode mną nogi, a głowa upadła na ziemię, gdzie zaraz pojawiła się duża plama krwi. Kalsnęłam raz, a potem nie mogłam przestać. Dobiegł do mnie, jakby z oddali, krzyk Luca. Obraz zamazał mi się przed oczami…
                A potem nastała ciemność.

                Obudziłam się blisko ognia. Wtedy pomyślałam o Lily i nagle zerwałam się z ziemi.
                - Cher, nie strasz! Wiesz, jak się przestraszyłem? Myślałem, że już nie żyjesz… Ale nie było słychać wystrzału z armaty i…
                - Ona tu jest? – przerwałam mu cicho.
                - Kto? – zapytał zaskoczony.
                - Lily… Czy tu jest?
                - Ale Lily nie żyje, Cher. Spokojnie.
                - Nie rozumiesz… To… Zaatakowała… Ona. Mnie.
                - Chyba ktoś mocno zranił cię w rękę. Kapitol nie ma takiej mocy, żeby ożywiać ludzi – odparł spokojnie blondyn i mnie przytulił. – Na razie nie ruszaj dłonią. Ostrze, czy co to tam cię trafiło, pokiereszowało ci nawet kości. I niestety, musiałem podpalić ci ranę. Dezynfekcja, wiesz… Mam nadzieję, że tego nie poczułaś. W tej chwili jesteś bezpieczna… No… Nie trzęś się tak, Cher…
                - Wiem co widziałam – odpowiedziałam. – Nie rób ze mnie wariatki, tak?!
                - Hej, spokoj…
                - Jak to – spokojnie?! – zerwałam się. – Każdy jest zagrożony przez siebie, siedzimy na istnej, radioaktywnej bombie, a Kapitol tworzy żywych trupów! Jak tu być spokojnym, co?! Zaraz zwierzęta zaczną świecić, my zmutujemy i stracimy rozum albo zginiemy marnie!
                Nastąpiła długa, niezręczna cisza. Spojrzałam na swoją dłoń – na palcach miałam zaschniętą krew, a pod nimi czerwony bandaż.
                - To panikuj, Cher. Krzycz, aż nas znajdą i zabiją – warknął Lucas. Za chwilę westchnął. – Przepraszam.
                - Nie, to ja przepraszam. Ja… Ja się boję, rozumiesz? I naprawdę, wiem co widziałam. Lily… Lily była taka jak ta dziewczyna, która go zabiła. Opowiadałam ci. Organizatorzy… Może oni nie chcą mieć zwycięzcy, tylko…
                - …armię – dokończył Lucas.
                - Ale dlaczego?
                - Na pewno dzieje się coś w Dystryktach...
                Przerwały mu wystrzały z armat. Wystrzały. Cztery.
                - Czekaj… Skoro teraz było tyle wystrzałów… To ile nas zostało na arenie? – zapytałam zdziwiona. Na moje pytanie odpowiedział hologram i głos popularnego prowadzącego programu o Igrzyskach.
                - Cześć i czołem, trybuci! Wszyscy zdrowi i gotowi na krwawą jatkę? Na arenie zostało już tylko trzech zawodników! Powodzenia. I niech los zawsze wam sprzyja!
                Hologram zniknął tak nagle jak się pojawił. Popatrzyliśmy na siebie przerażeni.

                - O nie… - wyszeptał Lucas.

Od autorki: Przepraszam, że tak krótko, ale chciałam oddać wam rozdział jeszcze dziś :)

Hakery i inne szmery-bajery

UWAGA, UWAGA!

Przepraszam. Nie mam słów na to, jak zaniedbałam blogspota. Jednakże na emaila powiązanego z jedną grą włamał mi się haker i zmienił hasło, by zagarnąć tamto konto dla siebie. Oczywiście, 14lvl, VIPa i 6000 złota z tamtego konta mi nie zwróci, ale to nieważne w tym momencie.
Otóż na tamten email zarejestrowanego miałam jeszcze prywatnego facebooka, jednego z twitterów (dobrze, że tylko zapasowy) i BLOGGERA.
Teraz udało mi się włamać na swojego blogspota (Ninja ja) i już staram się jakoś zabezpieczyć bloggera. Bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział 13 „Niespodzianka, grób i oszczep”

            Całą noc nie spaliśmy, starając się dociec, czy arena na pewno jest radioaktywna. Wszystko jednak na to wskazywało. Bałam się jak cholera. To mogła być istna toksyczna bomba! Zacisnęłam mocno powieki, mój mózg pracował na przyśpieszonych obrotach, starając się ustalić, czy mówiono o powstrzymaniu promieniowania na lekcjach i czy mama coś o tym wspominała. Czas gonił. Oni mogli nas uśmiercić w każdej chwili albo doprowadzić do bolesnych mutacji. Psychopaci – pomyślałam pewnego razu i uśmiechnęłam się lekko – Idioci.
            Niestety, wyzwiska musiałam zachować dla siebie, trzeba było być czujnym. Teraz wytężaliśmy zmysły lepiej niż kiedykolwiek. Chyba jako jedyni odkryliśmy tajemnicę areny.
            - Lucas… - szepnęłam, przytrzymując go za rękę. Stalowy uścisk chłopaka był nieco bolesny, ale za to przyjemny. – Boję się.
Luc uśmiechnął się lekko i przyciągnął mnie do siebie, po czym przytulił.
            - Spokojnie – mruknął w moje włosy. Kiedy byłam przy nim czułam ciepło w środku, a serce gwałtownie mi podskakiwało. To ty jesteś idiotką, nie oni – usłyszałam kiedyś złośliwy głosik w swojej głowie. Zakochałam się. Niestety. Uśmiechnęłam się, przysłuchując się miarowemu biciu serca chłopaka. Być może mnie nie kocha, ale miłość jest ślepa. Mimo to mam nadzieję. Nadzieja matką głupich, powiadają.
            - Lucas – zaczęłam nieśmiało – Czy ty kiedyś… - zawahałam się.
            - Yhm? – zachęcił mnie.
            - Czy ty kiedyś kochałeś inne osoby tak… inaczej? Nie jak rodzinę? – wykrztusiłam. Milczał chwilę i przycisnął mnie mocniej do siebie. Zaciągnęłam się chwilę jego zapachem. Pachniał wodą rzeczną i śniegiem. Ładnie. Nienormalna. Głupia. Zakochana.
            - Tak, Cher. Niesamowite uczucie – rzekł. Zmrużyłam oczy.
            - Kiedy to było? – dociekałam.
            - Niedawno – odparł tajemniczo i puścił mnie. Spojrzał mi w oczy. – Nawet całkiem niedawno. Czemu pytasz?
            - Ja… Nic. – wzruszyłam ramionami. Ruszyliśmy dalej.
            - Czy ona jest na arenie? – zapytałam po jakimś czasie. Zawahał się.
            - Nie – odparł po chwili zastanowienia, a ja poczułam, jak serce łamie mi się na kawałki. To nie ja. To… przykre. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Mimo to nie poczułam, żeby to uczucie w jakiś sposób zgasło. Miałam ochotę zapytać jak się nazywa, czy ją znam, ale nie ufałam swojemu głosowi i czułam, że nie byłoby to odpowiednie. Nagle chłopak się odwrócił i delikatnie uniósł mój podbródek.
            - Jesteś smutna – stwierdził. – Czemu?
Wzruszyłam ramionami, a on opuścił dużą, ciepłą dłoń.
            - Cher – zacisnął szczękę. – O co chodzi?
Potarłam się po karku i ponownie poruszyłam ramionami w górę i w dół.
            - Ja… Ja się po prostu boję, Lucas. – wymyśliłam na prędce najbardziej wiarygodne kłamstwo. Westchnął.
            - Chyba jako jedyni wiemy o radioaktywności tej areny. Dzięki temu mamy szansę przeżyć – mruknął.
            - My? Ktoś z naszej dwójki umrze prędzej czy później, Luc! Nawet jeżeli przeżyjemy jako ostatni to ta najważniejsza rozgrywka odbędzie się między nami! – głos lekko mi się załamał – Luc, jeżeli tak będzie - przełknęłam ślinę. – to chcę, żebyś ty… mnie zabił, rozumiesz?
Chłopak złapał mnie za ramiona i mocno mną potrząsnął.
            - Cher, o czym ty mówisz? – wycedził.
            - O faktach, Luc – szepnęłam i uśmiechnęłam się lekko. Jednak nagle stanęłam jak wryta. – Hej… Jesteś pewny, że się nie zgubiliśmy? W końcu to labirynt.
            - Jestem tego pewny – przyznał. – Chociaż… Pójdź w lewą, ja w prawą. Jakby co spotkamy się przy Rogu.
Pokiwałam głową i szybko skręciłam. Poprawiłam gumkę na skołtunionych włosach wolną dłonią. Ostatnimi czasy nie rozstaję się z bronią ani na chwilę, a po nocach nie mogę spać. Nerwica czy co? Zaczerpnęłam głęboko powietrza i coś zadrapało mnie w gardle. Zakasłałam, a oczy rozszerzyły mi się z przerażenia.
Dym.
Nie ma dymu bez ognia.
            Przyśpieszyłam i zasłoniłam usta oraz nos rękawem. Wreszcie trafiłam na w miarę otwarty teren, jednak zostało tu mało miejsca. Cofnęłam się. Pierścień ognia. Po drugiej stronie ktoś stał. Próbowałam schować się w cieniu, ale było już za późno. Usta czerwonookiej wygięły się w szkaradnym uśmiechu. Dobrze znanym mi uśmiechu. Uśmiechu…
Lily.
            - Witaj Cher – zaśmiała się szyderczo. – Mama nie nauczyła cię, że zbrodnie kara się ostrzejszą karą?
            - Lily? – wykrztusiłam. Łzy od dymu zebrały się w moich oczach. – Myślałam, że…
            - Ja też tak myślałam. Jednak żyję w ciele zabójcy.
            - Ale jak… Kapitol?
            - Och, myślę, że Kapitol nie ma nic przeciwko. – zachichotała – Nie bój się, Cher. Będzie bolało. Poduszkowiec nawet nie zdąży zabrać twojego ciała. Wysypią twoje prochy do morza, na twoim miejscu nie liczyłabym na pogrzeb w ziemi. – uniosła do góry oszczep. Szybko się schyliłam, jednak chyba zbyt wolno. Ostrze utkwiło w mojej ręce. Krzyknęłam z bólu, dłoń była już cała we krwi.

            - Ostatnie słowa, skarbie?

Od autorki; A teraz... Kto myślał, że wytrzymam dłużej niż te kilka dni? :D
I niech każdy, kto przeczyta rozdział, skomentuje. Chcę wiedzieć, ile osób tu jeszcze jest :)
Podoba wam się tytułowa "niespodzianka" dla Cher?

niedziela, 2 czerwca 2013

Przerwa

Witajcie.

Nie usuwam tego bloga, ale chciałabym go odstawić na trochę. Czuję, że chyba się wypaliłam, jeżeli chodzi o historię Cher, co widzicie po jakości rozdziałów, długości i całej reszty. Teraz, jak czytam wcześniejsze rozdziały myślę, że te opowiadanie jest bardzo niedopracowane. Zaczęłam go pisać pod wpływem chwili, nie miałam pomysłu na fabułę, więc sami widzicie.
Pewnie kiedy zakończę choć jeden blog czy też wena znowu mnie najdzie wrócę do Luca i Cheryl, a jeszcze nie teraz.

Przepraszam,
Mrs. Everdeen

poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 12 ,,Cel uświęca środki" cz. 2

            Stanęłam znowu na tej górce, patrzyłam znowu na ten sam krajobraz. Lucas dalej uparcie mnie prowadził.
            - Hej, nie pali się! – powiedziałam, marszcząc brwi – Nie ma pośpiechu – dodałam po chwili milczenia.
            - Jest – mruknął. – To coś może nas zabić w każdej chwili, młoda!
            - Tylko nie młoda – mruknęłam i wyrwałam rękę z uścisku chłopaka.
            - Nie zachowuj się jak dziecko, Cher – warknął i ruszył przed siebie. Westchnęłam i powolnym krokiem podążyłam za nim. Minęliśmy dwa ścierwa, dokładnie takie same, jak i wcześniej.
            - Luc, nie dotykaj tego – poprosiłam, przystając. – to niebezpieczne.
Trybut przewrócił teatralnie oczami.
            - Nie jestem głupi.
            - Zaczynam w to wątpić – szepnęłam pod nosem. Nie usłyszał mnie. Nagle wpadło mi coś do głowy.
            - A myślałeś, że za tym mogą stać… toksyny? Wiesz, radioaktywność i tym podobne – zaczęłam nieśmiało. Lucas odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy.
            - To… ciekawa teoria… Załóżmy, że tak jest. Co z tego wynika? – zapytał.
            - W przypadku ssaka przy dawce wynoszącej ok. 100 radów, następuje uszkodzenie układów rozrodczych, a przy dawce 1000 radów następuje śmierć – wyrecytowałam na jednym wydechu. Warto było się uczyć.
            - O cholera.
            - No właśnie, cholera – powiedziałam.
            - Czyli tak czy inaczej umrzemy – szepnął. – Niech to szlag!
            - Ale promieniowanie nie mogło stworzyć tej… dziewczyny – zauważyłam.
            - Jakiej dziewczyny? – zaciekawił się Lucas. Opowiedziałam mu w dużym skrócie tę historię. Zmarszczył brwi.
            - To prawda. Czyli, że musieli dodać do tego czegoś jakichś toksyn, cząstek, pierwiastków czy co tam jeszcze.
            - Organizatorzy są szaleni! – krzyknęłam, nagle ogarnięta paniką. – To nienormalne! N I E N O R M A L N E!
            - Uspokój się – rzekł podenerwowany Lucas. Wiedziałam, że on też się boi.
Wymyślimy coś. Wymyślimy. Nie, nie chcę umierać! Do diabła z tym pieprzonym cytatem! Nie. Chcę. Skończyć. Na. Tej. Arenie. Z. Nimi! Nie chcę!
Głęboki oddech. Spokój.
            - Dobra, jak usunąć promieniowanie? – zapytał spokojnie.
            - Ja… Ja nie wiem. – wzruszyłam ramionami. – Chyba się nie da.

Organizatorzy muszą się dobrze bawić, nie ma co. 

Od autorki: Krótkie. Chyba się za to zabiję T. T Jakby mi zagrożeń mało było, to jeszcze historyczka musiała się na mnie uprzeć i teraz weź tu znajdź czas na pisanie x.x Cóż, mimo to obiecuję, że tak jakoś dwa tygodnie przed końcem roku będę już tak aktywna jak w marcu, bo wtedy już zamierzam sobie olać szkołę. Taki prezent.

Cóż, podoba wam się szablon? Mi bardzo! Aż się chce napisać jakiś rozdział :3

niedziela, 26 maja 2013

Liebster Award

Zostałam nominowana przez Lily, za co dziękuję :)


Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za " Dobrze Wykonaną Robotę ". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby,która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 blogów ( informujesz ich o tym ) i zadajesz im 11 pytań.

Nie wolno nominować bloga , który Ciebie nominował.



1.  Czy często wzorujesz postacie w swoim opowiadaniu na realnych osobach?
Nie, nigdy. Wolę wymyślić własny charakter i wygląd.
2. Grasz na jakimś instrumencie?

Tak, gram na flecie.
3. Skąd wziął Ci się pomysł na bloga i czemu akurat piszesz o tej tematyce?

Lubię Igrzyska, a pomysł… pisałam opowiadanie spontanicznie.
4. Jaki jest Twój ulubiony mit/legenda?

Mit o Jabłku Niezgody. 
5. Gdybyś miał/miała wybór, w jakich czasach i gdzie chciałbyś/chciałabyś żyć?

W sumie… jest mi dobrze tutaj, ale gdybym miała wybór… Zapewne gdzieś na początek roku 1800. Wiesz, roślinność, rezydencje. Nowożytność w Anglii, to jest to.
6. Jeżeli mógłbyś/mogłabyś porozmawiać z jedną osobą , nie zależnie żywą czy martwą, to kim by ona była?

Clive Staple Lewis. Nie mam wątpliwości, że byłby to właśnie on.
7. Co jest po drugiej stronie czarnej dziury?

Biała dziura.
8. Co jest przyczyną niezwykłych zjawisk w Trójkącie Bermudzkim? 

Magia.
9. Skąd biorą Ci się pomysły na imiona bohaterów Twojego opowiadania?

Głowa, czasami książki.
10. Gdyby dinozaury nie wyginęły, czy ludzie i tak by powstali?

Tak, ale musieliby się chować, żeby nie zostać czyimś obiadem.
11. Piszesz inne blogi? Gdy skończysz ten, czy zaczniesz następny?
Tak, piszę i tak, zacznę.


Nominuję:

http://zagubione-lata.blogspot.com/
http://jedna-droga.blogspot.com/
http://zyjaca-dla-atona.blogspot.com/
http://pogranicze-w-ogniu.blogspot.com/
http://piekielne-wrota.blogspot.com/
http://oczami-scarlett.blogspot.com/

Tylko tyle blogów chcę nominować :)

Pytania:

1. Dlaczego człowiek jest człowiekiem, a nie kosmitą?
2. Dlaczego kosmos jest w kosmosie?
3. Ulubione książki?
4. Gdybyś mogła zatrzymać czas lub zmienić jedną rzecz w swoim życiu, co byś wybrała i co byś wtedy zrobiła?
5. Masz do wyboru: zostać wampirem lub czarownicą. Co wybierzesz?
6. Możesz dostać jeden, wybrany przez siebie dar nie do zwrotu. Jaki to by był dar?
7. Na jaki kierunek studiów pójdziesz?
8. Twój ulubiony pisarz/pisarka?
9. Wyobraź sobie, że cofnęłaś się w czasie do nowożytności, do Anglii. Byłabyś wtedy zadowolona?
10. Podoba ci się twoje życie?
11. Ulubiony zespół?

Co do drugiej części, to już ją skończyłam, ale jeszcze sprawdzam błędy :)

niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 12 ,,Cel uświęca środki" cz. 1


          Na wszelki wypadek zacisnęłam palce na rękojeści noża. Wyszliśmy z labiryntu. Przymknęłam oczy. Chwila prawdy.
Otworzyłam powieki i zobaczyłam Lucasa, patrzącego na nas w osłupieniu. Zawodowcy zamarli w bezruchu, a powietrze nagle wydało mi się ciężkie. Chwilę potem chłopak już biegł, a trójka trybutów rzuciła się w pościg. Ja nadal tam stałam, ale ocknęłam się w chwili, gdy Paul przyłożył Lucasowi miecz do serca.
           – Nie! – ryknęłam i powaliłam blondyna na ziemię. Lucas, korzystając z chwili wytchnienia, wypełzł spod cielska zawodowca, dysząc ciężko. Poczułam kobiece palce na moim gardle, zaciskające się na nim z każdą sekundą coraz mocniej. Wzięłam zamach i uderzyłam Lily łokciem w brzuch. Uścisk zelżał. Trzeci zawodowiec – Louis o miodowych, dużych oczach i rudej czuprynie z piegowatą twarzą – popchnął mnie, tym samym uwalniając Paula. Lucas widząc, w jak tragicznej jestem sytuacji pociągnął za ramię rudowłosego, wykręcając je do tyłu. Z ust atakowanego wydobył się okrzyk bólu. Za chwilę leżał na ziemi martwy, a armata wystrzeliła. Zobaczyłam strzałę, tkwiącą w piersi trupa. Czarnowłosa przycisnęła mnie do ziemi i zdążyła musnąć moje gardło ostrzem noża, jednak ja zacisnęłam pięści na jej ramionach i z całej siły odepchnęłam ją od siebie. Uderzyła głową w pień drzewa, a ja obserwowałam, jak mała strużka krwi płynie po jej skroni, kierując się w dół. Zerknęłam okiem na Luca. Bił pięścią Paula, oboje już nieźle zakrwawieni. Korzystając z kilku sekund mojej nieuwagi, Lily schyliła się i dźgnęła moją łydkę nożem. Krzyknęłam i zachwiałam się, jednak starałam się ignorować dokuczliwy ból. Pochwyciłam trójząb i..
Trysnęła na mnie krew. Zabiłam ją. Przebiłam bronią na wylot. Dziewczyna, z wyrazem zaskoczenia na twarzy, upadła na ziemię. Usłyszałam huk za moimi plecami i odwróciłam głowę. Lucas usiadł na Paulu okrakiem, ale zawodowiec był chyba martwy. Mój sojusznik otarł krew z twarzy, a za chwilę usłyszałam wystrzały armat, jedna po drugiej.
             Widząc, że jesteśmy bezpieczni, usiadłam na śniegu z sykiem. Chłopak podniósł się i przyklęknął obok mnie.
              – Jesteś ranna? – zapytał z troską w głosie. Opuszkami palców dotknęłam zakrwawionego materiału moich spodni i jęknęłam. Pokiwałam delikatnie głową i zaczęłam podwijać nogawkę. Moja rana, mimo, że wydawałoby się, iż płytka, była głęboka na co najmniej 2 centymetry. Dość obficie krwawiła, zabarwiając śnieg na czerwono. Lucas syknął i pokręcił głową.
              – Idę do Rogu po lekarstwa czy jakiekolwiek bandaże, a ty na razie trzymaj śnieg przy ranie, dobra? – kiedy przytaknęłam, wstał i pobiegł do środka konstrukcji. Zgarnęłam w dłonie dużą ilość białego puchu i dotknęłam nim skaleczenia. Westchnęłam z ulgą, bo ból ustąpił miejsca zimnu, dość przyjemnemu. Kilka minut później Lucas wrócił z rolką bandażu w ręce i jakąś malutką fiolką.
               – Naucz się, że gdy czegoś chcesz, to nigdy tego nie ma – a gdy już nie chcesz, zawsze jest. – mruknął, zapewne do siebie i zaczął powoli rozwijać mój "ratunek". Rozłożył kawałek bandażu na swoich kolanach i odkręcił lekarstwo. W środku fiolki była jakaś matowa, kremowa maź. Do korka dołączony był zakraplacz. Chłopak w skupieniu nakładał zawartość buteleczki na bandaż. Po chwili zawiązał to wokół mojej rany. Szczypało, ale nie obchodziło mnie teraz to. Ważne, że już nie czułam tego bólu.
               – Możesz chodzić? – wymamrotał, chowając leki w wewnętrznej kieszeni kurtki. Powoli podniosłam się, ale minęło kilka sekund, zanim złapałam równowagę.
               – Tak sądzę. – odparłam, schylając się, by opuścić nogawkę.
               – Dobra. – rzekł i zamyślił się.
               – Jesteś cały? – zapytałam. – Dobrze radziłeś sobie w walce.
               – Tak, mam tylko kilka draśnięć. – odpowiedział Lucas – Ty też, jak na pierwszy raz.. No cóż.. Zabiliśmy resztkę zawodowców, jesteśmy bohaterami, nie? – zaśmiał się.
               – Dobra. Czas zabrać to, po co tu przyszliśmy. – szepnęłam i ruszyłam pewnym krokiem w stronę Rogu, nie zważając na ukłucia bólu w łydce. Wyciągnęłam ze środka jakiś niewielki worek i wrzuciłam do niego jedzenie, a Luc zajął się pakowaniem broni. Między nami panowała cisza, przerywana tylko naszymi oddechami. Starannie zawiązałam wór i przerzuciłam sobie przez ramię. Po kilku minutach wróciliśmy do lasu i ukryliśmy się w naszej jaskini.
                – Brakowało mi ciebie. – wyznałam, uśmiechając się do Lucasa. On odwzajemnił gest i złapał mnie za rękę.
                – Chodź. Skoro już teraz mamy uzupełniony arsenał, jak i zapasy, mądrze byłoby dowiedzieć się, co się dzieje z areną. – chłopak wyprowadził mnie z jaskini i zaczął ciągnąć w stronę "wilczej części", jak ją kiedyś nazwałam.

Autorka: Muszę skończyć projekt na chemię, więc 12 podzieliłam na 2 części. Nie gniewacie się? :3

niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 11 ,,Czwórka"


                     Szłam za nimi w milczeniu, w duchu modląc się o to, aby nie zobaczyli Lucasa. Krył się teraz gdzieś na drzewach, by w chwili, gdy oddalimy się na tyle, zabrać jedzenie. Wreszcie weszliśmy do labiryntu. Aby nie pokazać, że kiedyś już w nim byłam, zaczęłam się po nim rozglądać z zainteresowaniem w oczach. Wreszcie widok na górę zasłoniły nam drzewa. Mimo to czułam niepokój.
Chwilę później wyskoczyła na nas jakaś dziewczyna. Miała rude, wręcz czerwone włosy. Ubrana była w zieloną kurtkę, czarny, brudny od krwi sweter, spodnie i buty myśliwskie. Wtedy zobaczyłam jej szkarłatne oczy i zrozumiałam, że ona nie jest trybutem, ale chorym wytworem organizatorów. Zanim ktokolwiek mógł zareagować, na ziemię padł martwy Thomas. Żołądek mi się ścisnął. Był kim był, ale na prawdę go lubiłam. Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza, a chwilę później wystrzeliła armata. Oczy Lily wypełniły się smutkiem, gniewem i przerażeniem – wybuchowa mieszanka. Przez pierś nieznajomej przeleciała strzała, ale nic jej nie zrobiła. Zginiemy tu, cholera, zginiemy! Ja na prawdę nie chcę teraz umierać z nimi! Ale nagle rudowłosa wyprostowała się i zniknęła.
                  – Thomas! – krzyknęła Lily. Jej dłonie drżały, chyba powstrzymywała się od płaczu. Przyklękła przy ciele chłopaka, które zaraz zabrał poduszkowiec. Złapałam ją za ramiona.
                  – Hej.. – szepnęłam. – Nie płacz.
Mam odruch – pociesz albo skarć za mazgajenie. Tak, wiem. Nietypowy.
                  – Puszczaj mnie! – krzyknęła i odtrąciła moją rękę.
                  – Lily.. – zaczął spokojnie Paul, ale dziewczyna tylko gwałtownie się podniosła.
                  – To był twój pieprzony pomysł! – wydarła się. ˜– To przez ciebie on nie żyje, rozumiesz?!
                  – Uspokój się! To nie jest niczyja wina! Myślisz, że mi go nie brakuje?
                  – Tak. Tak właśnie myślę!
Paul wziął głęboki oddech i zmierzył wszystkich wzrokiem.
                  – Odwrót. Tu jest zbyt niebezpiecznie.
Uczucie, które się we mnie zrodziło, gdy to powiedział, było chyba najsilniejszym, jakie dotąd na Igrzyskach przeżyłam. Przecież jeżeli my tam wrócimy.. Lucas.
                  – Nie, chwila! Przecież.. to może być tylko jeden epizod.. – powiedziałam mocnym głosem. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Nie udzielałam się głośno, sprawiałam wrażenie nieśmiałej.
                  – Nie możemy ryzykować. Jest nas już tylko garstka. Czwórka – to mniej niż trzy dystryktowe pary! – odpowiedziała Lily. Nadal miała zachrypnięty głos, lecz nie było to już takie widoczne.
                  – Dobrze się przygotowaliśmy. Thomas na pewno chciałby pójść dalej. – ciągnęłam. Zatrzymaj ich, wymyśl coś! – Nie sądzicie, że powrót byłby tylko marnowaniem energii i zapasów? Pomy..
                  – Dość, Cher! Wracamy i koniec! – warknął Paul. – Dalsza wędrówka byłaby bezcelowa i po prostu szalona! Co my jeszcze tu robimy?! Idziemy!
Nie miałam wyboru. Musiałam pójść za nimi. Proszę, uciekaj, Luc, uciekaj!


Autorka; Jestem na siebie zła! :c Nie dość, że tak długo czekaliście, to jeszcze rozdział jest krótki.. Wybaczycie mi to kiedyś?
Wiem, że rozdział miał się pojawić godzinę po opublikowaniu notki, ale cholerna burza odcięła nasze osiedle na zaledwie kilka sekund od prądu, ale laptop był podłączony do ładowarki i buum. Włączam, a tu karta graficzna ledwo dyszy i prawie wszystkie dokumenty mi usunęło, więc musiałam od nowa pisać rozdział. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwi. :c
Ale w środę jakoś wam to wynagrodzę. Przynajmniej się postaram napisać długaśną notkę.

piątek, 26 kwietnia 2013

Co do jedenastki..

 To tak, widzę, że ktoś czeka na rozdział 11 – za godzinę, może pół dodam, gdyż mam burzę i nie mogę korzystać z komputera.

Więc.. cierpliwości i dziękuję wszystkim tym, którzy jeszcze tu są. c:

sobota, 20 kwietnia 2013

Ogłoszenie!

Witajcie. Przepraszam was wszystkich, że rozdział tak odwleka się w czasie, ale mimo weny, mam zaplanowane mnóstwo sprawdzianów, a nie chcę oblać. Mam już połowę jedenastki, więc podejrzewam, że rozdział pojawi się jeszcze po niedzieli – może w środę lub wtorek?

Jeszcze raz..


PRZEPRASZAM!

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 10 ,,Narady"

              Patrzyłam na wschodzące słońce, zachowując względną czujność. Jak ta płonąca gwiazda nie pasuje do całokształtu – mroźne, pokryte lodem i grubą warstwą śniegu ziemie, gdzie każdy zabija każdego z oczywistego powodu.. Żeby sam nie obudził się z bronią przytkniętą do ciała przez innego człowieka. Dzisiaj ma się odbyć narada, o świcie. Oczywiście mnie tam jeszcze nie wpuszczą. Taka próba.
               Lily wyszła z Rogu Obfitości. Miała na sobie czarny golf, ciemną kurtkę, myśliwskie buty i skórzane rękawiczki. Zarzuciła włosy na lewe ramię i obserwowała mnie spod przymrużonych powiek.
– Mała, zaraz zacznie się narada. – powiadomiła. Skinęłam tylko głową. – Może byś.. przeszła się trochę po okolicy?
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Ale zaraz. Jaki by miałby być w tym podstęp?
– Jasne. – dźwignęłam się na nogi i oddaliłam się od Rogu Obfitości. Gdy już byłam pewna, że nie jestem w zasięgu wzroku zawodowców oraz, że z tej odległości mnie nie usłyszą, syknęłam.
– Lucas? Jesteś tu?
Z krzaków wychyliła się głowa osiemnastolatka. Uśmiechnęłam się lekko. Był jakieś pięć metrów przede mną, ale doskonale go widziałam. Szybkim krokiem podeszłam do niego i wręczyłam mu łuk oraz kołczan.
– Trzymaj. To jak, kiedy masz zamiar.. – urwałam.
– Jutro. Wracaj do nich. Może się wydawać podejrzane, że.. rozmawiasz z krzakiem. – zachichotał i znikł. Westchnęłam ostentacyjne i zrobiłam kilka kół wokół terenu. Wreszcie Thomas położył mi rękę na ramieniu.
– Już skończyliśmy. Hej, Cher.. gdzie twój łuk? – zapytał, unosząc brwi. Wzruszyłam ramionami i starałam się nie okazywać złości na samą siebie. Głupia! Myślałaś, że nie zauważą? Na szczęście chłopak nie drążył tematu. Przyjęłam to z ulgą, ale i niepokojem. Mam nadzieję, że nie wspomni o tym wieczorem przy ognisku.
Kiedy weszłam do Rogu, panował tam ogólny chaos. Lily była nabuzowana i wydzierała się na Paula – barczystego, silnego olbrzyma o szarych oczach i blond włosach pochodzącego z Jedynki. On sam nie pozostawał jej dłużny. Kłócili się chyba o wynik narady. To głównie oni przewodzili Zawodowcami. Nie wiem, czego dotyczyło zebranie i chyba nie chciałabym wiedzieć.
             Gdy zobaczyli mnie, natychmiast ucichli. Ich miny wyglądały komicznie. Pewnie zastanawiali się, co słyszałam. Nic, ale powinnam. Tego chyba oczekuje ode mnie Lucas, prawda?
Zakręciłam sobie kosmyk włosów wokół palca, który wypadł z kucyka. Zerknęłam na dwójkę i wzruszyłam ramionami. Paul ukradkiem wypuścił powietrze z płuc.
– Dobra, mała. Przygotuj się. Czas, aby zawodowcy pokazali swoją przewagę. – oświadczyła czarnowłosa.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to zdanie rozpocznie prawdziwe Igrzyska, a mój świat stanie na głowie – że dopiero teraz poznam co to walka o wolność.

*


Dupa. 
Nie dość, że rozdział stosunkowo krótki i pozbawiony akcji, to jeszcze dodany dwanaście dni po poprzednim.
Jestem okropna, wiem.

piątek, 29 marca 2013

Rozdział 9 ,,Róg Obfitości"

                  Podeszłam bliżej. Co chwila zerkałam nerwowo w stronę rozłożystego dębu, na którym w bezruchu zamarł Lucas. Mimo to, że ciągle jest gotowy, by zeskoczyć stamtąd i zabić każdego zawodowca jeden po drugim, to i tak czułam dziwny niepokój i palce, zaciśnięte kurczowo na trójzębie, nie chciały odpuścić. Gdy znalazłam się już w zasięgu wzroku zawodowców, stanęli na baczność. Jedna dziewczyna z czarnymi włosami opadającymi swobodnie do ramion i o brązowych oczach napięła do granic możliwości cięciwę. Chłopak obok niej, blondyn z niesfornymi, krótko obciętymi włosami, był gotowy rzucić we mnie oszczepem. Inni podobnie, tylko zmieniały się bronie, twarze i płci.
– Spokojnie. – cofnęłam się o pół kroku i uniosłam ręce w obronnym geście. – Jestem z Czwórki. Chcę do was dołączyć.
Owa czarnowłosa opuściła łuk i zrobiła duży sus w moją stronę.
– Niech będzie.. jednak jeżeli tylko coś pójdzie nie tak z twojej winy, będziesz jedną krwawą plamą, wszystko jasne? – wychrypiała i odsunęła się, by na mnie popatrzeć.
– Tak. – wysiliłam się na pewność w moim głosie.
– Walczysz tylko trójzębem? – zdziwił się jakiś barczysty nastolatek o brązowych włosach i szarych oczach. Przez ramię miał przerzucony kołczan, do pasa zawiązane dwa miecze i całą gromadę noży, a w prawej dłoni trzymał łuk. Skinęłam lekko głową. – Może chcesz jakąś broń z naszego arsenału?
– Może trochę noży i jeden łuk.. nic więcej mi nie potrzeba. – noże dla mnie, łuk dla Lucasa. Wspominał kiedyś, że ma zamiar strzelać.
                 Poszłam za owym chłopakiem.
– Jak się nazywasz? – zapytałam, podczas gdy on szukał odpowiedniego pasa do mojej sylwetki.
– Thomas. Jestem z dwójki. Ta, która do ciebie podeszła, to Lily z mojego dystryktu. A ty? – odpowiedział, wkładając do środka trochę broni.
– Cher. – powiedziałam. W milczeniu zawiązał wokół moich bioder pas.
– Weź sobie jakiś łuk i kołczan pełen strzał. – rzekł. – Powinny być.. o, tam. – wskazał palcem na odległy koniec konstrukcji. Zawodowcy osiedlili się w Rogu Obfitości, więc nietrudno zgadnąć, że mają broni i jedzenia pod dostatkiem. Zadymki jak dotychczas nie ma. Wtedy przychodzi mi na myśl widok śnieżnych wilków, dotknięcie łapami góry, ścierwo, krew.. Przygryzam wargę. Nurtuje mnie ta czerwona ciecz, wydostająca się z ciała psa, mimo tego, że nie miała skąd wypłynąć. Cher, skup się! – skarciłam siebie w myślach i przewiesiłam sobie przez ramię skórzany, brązowy kołczan. Napięłam cięciwę łuku i wypuściłam ją z charakterystycznym dźwiękiem. Jest dobrze. Mogę wyjść.
                 Przeszłam przez śnieg, brodząc w nim po kostki. Słońce pada na biały puch powodując jego delikatne iskrzenie. Dzisiaj już nie jest tak zimno jak wczoraj. Postanowili nas trochę ogrzać. Policzyłam wszystkich zawodowców. Jest ich niewielu – ze mną tylko pięć. Naciągnęłam wyżej skórzane rękawiczki, kilka milimetrów ponad kostki.
– Może trzeba się trochę przejść po tym lesie? Wiecie.. urządzić sobie rzeź. – uśmiechnęła się demonicznie Lily. – Tak, jak z tamtym smarkaczem. Bez urazy. – zwróciła się do mnie. Przybrałam obojętny wyraz twarzy. To ona zabiła Noela. Mimowolnie zacisnęłam mocniej palce na rękojeści jednego z noży oraz trójzębie. Przez jedną, ulotną chwilę miałam ochotę się na nią rzucić z bronią. Na tą jedyną sekundę zapomniałam o strachu. Był tylko gniew i nienawiść.
– Dzisiaj.. może nie. Musimy się przygotować, organizatorzy igrzysk zawsze coś przygotują.. – stwierdził Thomas. – Lily, narazie pohamuj swój pierwotny instykt ,,Bić, bić, zabić, zabić, spalić, spalić" – tutaj parsknął śmiechem. Czarnowłosa wydęła usta obrażona i założyła ręce na piersi.
– Zamknij się, Simpson. – warknęła. – Ty byś tylko gadał. Tak samo paplałeś na rozpoczęciu i gdybym cię nie pociągnęła, psie, to byś nie zdobył tego Rogu.
– A ty byś wybiła od razu każdego w zasięgu piętnastu mil! – odparował chłopak. Patrząc na tą kłótnię widzę dwójkę dzieciaków sprzeczających się o pierwszeństwo pływania. W moim dystrykcie często tak się dzieje – pokazują sobie języki, odwracają się plecami do siebie, a i tak wiadomo, że się pogodzą. Potem wybuchnie kolejna kłótnia o wejście do wody i tak dalej. Wkrótce zapadł zmierzch i ja zostałam na warcie. Podeszłam do krzaków i delikatnie, cichutko rozchyliłam gałązki. Lucas wciąż tam był i na mój widok uśmiechnął się lekko, a potem uciekł do labiryntu..

***


Nie wiem, czemu teraz znajduję tak dużo czasu na pisanie..
Wiecie, że mi teraz pada śnieg? -.- No cóż. Przeczytałam wasze opinie pod poprzednim rozdziałem i teraz staram się nie popełniać tych samych błędów. 


czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 8 ,,Plany i nadzieje"

                 Lucas lekko mną potrząsnął. Leniwie otworzyłam powieki, ale zaraz od razu się ożywiłam. Złapałam trójząb leżący obok naszego ,,legowiska". W kącie jaskini pobłyskuje nożyk Noela i fala wczorajszych wspomnień uderza we mnie z całą swoją siłą. Muszę wziąć do płuc cały haust powietrza. Ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia, jednak starałam się go stłumić.
Jesteśmy na Głodowych Igrzyskach. Tutaj nie ma miejsca na płacz, miłość i współczucie.
– Ranek. Czas wstawać. – powiedział sojusznik. Do kolana ma już przywiązany miecz, a jego palce są zaciśnięte na jego rękojeści. Zawsze gotowy do ataku.
– Tak.. – uśmiechnęłam się blado, otrzepując trawę z kolan i ud. Z góry skapuje woda. Przez dziury w kamiennych ścianach wpadają nieśmiało promienie słoneczne. Uznałam to za dobry znak. Jesteśmy na arenie już bitą dobę. Wyszliśmy z jamy i wzdrygnęłam się lekko. Mimo ładnej pogody było zimno, a przecież mamy na sobie grubą warstwę ubrań. Przypomniały mi się pewne Igrzyska, gdzie był okropny mróz i zero drewna. Trybuci wyginęli wtedy z zimna. Miałam może 8 lat jak to oglądałam. Siedziałam na kolanach mamy, tata był jeszcze na łowach. W najokropniejszych momentach rodzicielka zasłaniała mi ręką oczy, a kiedy śniły mi się potem koszmary, trzymała mnie przez całą noc w ramionach i śpiewała kołysanki. Zginęła na Ćwierćwieczu Poskromienia. Pamiętam, że miała sojusz z Haymitchem Abernathym. Oglądałam to. Mama mogła wrócić do domu, ale po rozwiązaniu umowy zabił ją jakiś zawodowiec. Przez tego chłopaka z Dwunastki. Gdyby nie odszedł, wygrałaby i nie musiałabym teraz być tutaj. Jeżeli jakimś cudem przeżyję, to ją pomszczę – zadecydowałam.
– Pokażesz mi to, co wczoraj widziałaś? – zapytał wreszcie cichym głosem Luc. Skinęłam głową i delikatnie złapałam go za łokieć. Przez kilkanaście minut błądziliśmy po lesie, ale w końcu zobaczyłam znajome przerzedzenie krzaków i szum wody. Odgarnęłam gałązki i oto staliśmy oboje na tej samej górce. Zjechaliśmy na sam dół, do zrujnowanego miasta. Niedaleko jeszcze leżało ścierwo wilka, a śnieg wokół niego przybrał mocno czerwoną barwę. Brązowooki czubkiem buta przewrócił psa na bok. Nic. Nawet draśnięcia. Więc skąd ta krew?
              – Wiesz co? – powiedział, przyklękając przy ścierwie. – To nie jest normalne. Ale teraz nie o tym. W lesie jest mało zwierzyny, więc może.. zrobimy mały napad na spiżarnię zawodowców. Co ty na to?
– Zwariowałeś? Jak nas zauważą, będziemy trupami!
– Chyba zapomniałaś, z jakiego jesteś dystryktu. Z Czwórki pochodzą zawodowcy! I to, że Noel oraz ty jesteście wyjątkami, nie oznacza, że oni o tym wiedzą..
– A ty jesteś z Siódemki, więc może pomyślisz o jakimś drewnie, zanim przystąpimy do opracowywania planu? – warknęłam. Lucas przewrócił oczami.
– Masz szczęście, że ukryłem topór w jaskini.
          Gdy już trochę się ociepliliśmy, zaczęliśmy omawiać plan. Dosyć niechętnie zgodziłam się na niego. Miałam jutro dostać się do obozu zawodowców. Luc miał mnie obserwować z ukrycia. Musiałam do nich dołączyć, a potem poznać ich zamiary, zabrać gdzieś. W tym czasie sojusznik zabierze ze spiżarni zapasy, po czym pomoże mi uciec.
– Czasami myślę, że po prostu zwariowałeś, wiesz? – zaśmiałam się. W moim sercu narodziła się nadzieja. Może nie wszystko stracone..

***

Taadaam. Ósemka jako zadośćuczynienie za 11 dni przerwy. :) Nie bardzo wiem, jak mi wyszedł ten rozdział. Ja myślę, że w miarę, chociaż nie dzieje się nic specjalnego. Opinię jednak zostawiam wam.

środa, 27 marca 2013

Rozdział 7 ,,Śmierć''

                                Zaczerpnęłam powietrza do płuc i powoli zjechałam na dół na nogach. Śnieg skrzypiał przy każdym moim kroku, jednak starannie zacierałam swoje ślady. Chodziłam pomiędzy brudno-szarymi, niskimi budyneczkami obrośniętymi z każdej strony mchem i pleśnią. Oddech był teraz dobrze widoczną parą wypuszczaną z ust. Odwróciłam się i zobaczyłam zamieć, nadnaturalnie szybko przelatującą nad labiryntem i podążającą dokładnie w stronę miasta. Zamarłam na chwilę, ale zaraz potem zauważyłam, że tam, gdzie ziemi dotyka zadymka z białego puchu tworzą się białe wilki. Serce na ten widok zaczęło się wiercić, jak ptak zamknięty w klatce. Wpadłam do pierwszego lepszego otwartego budynku. Zaryglowałam drzwi i rozejrzałam się. Było to całkowicie puste, pogrążone w mroku, kwadratowe pomieszczenie. Miało może trzy, dwa metry kwadratowe, ale nie przeszkadzało mi to. Słyszałam wycie wilków za drzwiami i zacisnęłam mocniej palce na trójzębie, aż pobielały mi knycie. Powietrze w środku było przesycone wilgocią.  Przez szparę w obluzowanych deskach dachu wpadało trochę świeżego tlenu, co niewątpliwie przynosiło mi ulgę. Muszę zaczekać aż zamieć przejdzie. Wtedy prawdopodobnie wilki znikną.
                                   Znikąd rozbrzmiał hymn Kapitolu. Odważyłam się zerknąć przez okno i na chwilę nawet przestałam oddychać, a serce mi zamarło.
Wśród zdjęć nieznanych mi trybutów zobaczyłam Noela.
Musiałam nie słyszeć wystrzału z armaty. Kto go zabił? – przeszło mi przez myśl. Niby nie łączyła mnie z nim jakaś niezwykła więź, ale chciałam ochronić tego dwunastolatka. Przypomniałam sobie słowa, które wypowiedziałam do niego w pociągu.
Śmierć jest dobra. Wtedy nie masz żadnych zmartwień, nie boisz się o jutro i nie żyjesz ulotną nadzieją, którą trudno zyskać, a łatwo utracić. 
Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu i wtedy nawiedza mnie okropna myśl. Nie, Lucas nie byłby w stanie zabić dzieciaka, nawet na Igrzyskach. Nie byłby do tego zdolny. Na chwilę nawet zapominam o wszystkim. O wilkach, o nieodkrytych zakątkach areny, trybutach, czyhających tylko na to, żeby mnie zabić tu i teraz. Bez namysłu pchnęłam drzwi. Muszę się dowiedzieć.
                                     Biegłam, nie zwracając na panującą tu zamieć i wyjących psach. Gdy wreszcie znajduję się w labiryncie zieleni, dostrzegłam, że one wcale nie zwracają uwagi na mnie. Są zaciekawione widokiem o wiele wyżej. Właśnie jeden z nich dotknął łapami podnóża góry. Natychmiast odrzuciło go na może czternaście metrów. Przez chwilę jeszcze nieporadnie machał ogonem, a potem zamarł w bezruchu i opadł bez życia na śnieg. Wokół niego utworzyła się kałuża krwi.
Nie rozumiem. Co się stało? Przecież pole siłowe otaczające arenę nie powoduje ran. Po prostu, od razu umierasz, jeżeli ktoś szybko nie przeprowadzi reanimacji. Bez krwi. Przerażona oddaliłam się od zrujnowanego miasta. Kilka minut gubiłam się w ciemności, jednak w końcu znalazłam Lucasa.
– Gdzie byłaś tak długo? – zapytał, odbierając mi z ręki butelkę wody. Wrzucił do niej jodynę.
– Znalazłam drugą stronę areny. Nikt jej chyba jeszcze nie odkrył. Tam jest zniszczone miasto, a po zamieci śnieżne wilki. I tam, w okolicach gór, jest coś dziwnego.. – szepnęłam bardzo cicho. 
– Noel nie żyje, ale to chyba już wiesz, prawda? – odpowiedział po chwili niezręcznej ciszy. Skinęłam głową.
– Jak to się stało?
– Uciekł z jaskini i złapał go zawodowiec. W chwilę później był martwy. – wyjaśnił.
– Skąd to wiesz?
– Wracałem z polowania i.. widziałem go. – odpowiedział. – Chodź do środka. Trzeba coś zjeść.


***

Tak.. nie jest najlepszy.. i dodany całe wieki po poprzednim, ale mam teraz nawał nauki. Jednak teraz wolne i myślę, że już nie będzie takich dużych przerw pomiędzy rozdziałami.

Wow! Dziękuję za 6 obserwujących!

czwartek, 21 marca 2013

The Versatile Blogger

Każdy nominowany powinnien:


- podziękować nominującemu,
- pokazać nagrodę na blogu,
- ujawnić siedem faktów o sobie,
- nominować dziesięć blogów i poinformować o tym

Zostałam nominowana przez Nie igraj z falą, bo zabierze cię prąd.


Fakty o mnie: 


- Chcę studiować filologię polską i angielstykę,
- Chciałabym wydać książkę. Nie mam pojęcia, o jakiej tematyce, ale to wydam.
- Ludzie w mojej klasie uważają, że upadłam na głowę, bo wolę książki.
- Inni uważają, że jestem bardzo wrażliwa i nie mogę oglądać horrorów, ale bardzo się mylą.
- Lubię w lecie rozłożyć się na leżaku, patrzeć w panoramę Łomży i wyobrażać sobie, co się dzieje w tych wszystkich wieżowcach.
- Nienawidzę okazywać emocji, przez co moi rodzice myślą, że jestem albo bardzo twarda, albo skryta w sobie.
- Od zawsze marzyłam, żeby zostać pisarką. Jeżeli by mi się nie udało, chciałabym być projektantką wnętrz.


Nominuję:



Mam tylko dziewięć nominacji, a to dlatego, że za Chiny nie umiem znaleźć magicznej 10, w którą zagłębiam się z wielką ochotą, a która jeszcze urzęduje na blogspot. 
Aha. I proszę mnie nie nominować do Liebster Award. 

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 6 ,,Czas start!"

                           Jednak postać przypominająca mojego ojca spojrzała w moją stronę. Mężczyzna wstał i.. wyszedł. Tak po prostu wyszedł. Jeszcze długo po tym siedziałam w bezruchu, nadal wpatrując się w puste krzesło na trybunach.
– To już koniec. Powodzenia, trybuci i dobranoc państwu! – usłyszałam krzyk Ceasar'a, dzięki któremu znów powróciłam do rzeczywistości. Wstałam, a obok mnie pojawili się Strażnicy Pokoju. Hmm.. dawno nie widziani "koledzy". Nie poczułam się ani trochę bezpieczniej w ich towarzystwie. Wręcz przeciwnie. Gdy rzuciłam się na łóżko, niemalże od razu zasnęłam.
                              Rano obudziła mnie ruda awoksa. Ubrałam się i pobiegłam na dół, a stres i strach przepełniał mnie od czubka głowy po palce. Nie chciałam, by ten dzień nastąpił. Jadłam wszystko, co mi dano, myśląc, że na arenie nie będę miała już jedzenia pod dostatkiem.
– Czas iść. – wychrypiała Elisabeth, żegnając się z nami uściskiem.
– Noel.. – szepnęłam do niego. – Uciekaj razem ze mną, dobrze? – zapytałam, głaskając go po głowie. Dwunastolatek tylko kiwnął głową. Po krótkiej podróży pociągiem znaleźliśmy się w czymś w rodzaju podziemi, z dużą ilością różnych wind i korytarzy. Wepchnięto mi w ręce gruby, zielony sweter, czarną kurtkę, ciepłe spodnie, skórzane kozaki i rękawiczki. Miałam włosy uczesane w bardzo wysoki, ciasny kucyk. Ubrałam się i spojrzałam w lustro. To zdecydowanie nie leżało na mnie dobrze, ale nie myślałam o tym. Miałam tylko nadzieję, że na arenie takie odzienie wystarczy, żeby nie zamarznąć na śmierć. Wzięłam głęboki oddech. Nadszedł czas.
Stanęłam na platformie, która po kilkunastu sekundach wyniosła mnie na górę. Na początku nic nie widziałam, oślepiła mnie biel. Jednak w końcu moje oczy przywykły do panującego tu koloru. Rozejrzałam się. Byliśmy na jakiejś górze, panowała tu zamieć. Przed nami, na dole, majaczyła złota budowla Rogu Obfitości, jednak nawet tutaj porozrzucane były gdzie nie gdzie jakieś bronie i plecaki. Na krótką chwilę napełniła mnie radość. Tuż obok mojej platformy leżał trójząb! Nie wierzyłam w swoje szczęście. Za nami był zielony las, który jakimś cudem śnieg omijał, ale mimo to wszędzie panował okropny mróz.
– Gotowi? – krzyknął nieznany mi głos. – Czas start!
                            Rozległy się bojowe krzyki i trybuci rzucili się do Rogu Obfitości. Zgarnęłam szybko trójząb i plecak, po czym pobiegłam ile sił w nogach do lasu. Za mną biegł Noel, który stał obok mnie na platformie. Pomyślałam, że Luca znajdę później. Usłyszałam wystrzał z armaty, a potem drugi i trzeci. Ciekawe, kto umarł, pomyślałam. Chwyciłam chłopca za rękę. Ten las był co najmniej dziwny. Wokół mnie sosny i krzewy rosły tak gęsto, że nie sposób było się przez nie przedrzeć. Czasami teren się zwężał, czasami wręcz przeciwnie. Stąpaliśmy po błocie, gdzieś w tle słyszałam szum sadzawki. Następny wystrzał. Trzeba było się streszczać.
Przyśpieszyłam tempo, jednak nagle wpadliśmy w ślepy, wąski zauek. Wtedy wszystko ułożyło się w logiczną całość. Wsadzili nas do jakiegoś cholernego labiryntu! Gratuluję pomysłowości. Biegłam leśnymi korytarzami nie wiem, ile czasu, ale w końcu i ja, i Noel się zmęczyliśmy. Doskwierał mi lekki głód i pragnienie.
– Przebiegniemy jeszcze kawałek. – wyszeptałam. Nagle zauważyłam, że dziecko miało w dłoni nóż. Nie taki wielki i ostry, ale zwykły nożyk, jakim czasami posługujemy się, by przeciąć liny w Czwartym Dystrykcie. – Dobrze, że też masz broń.
– Chyba tak. – odszepnął Noel. Nagle zobaczyłam postać biegnącą w naszą stronę. Przygotowałam trójząb i przyśpieszyliśmy tempa. Jednak ów człowiek zbliżał się bardzo szybko. Dwunastolatek ścisnął kurczowo moją rękę.
– Hej! – powiedział mężczyzna, a ja od razu rozpoznałam ten głos. To Lucas! Znalazł nas! Jak? Nie ważne. Stanęłam. – Cher, biegnę za tobą odkąd tylko zdobyłem broń przy Rogu Obfitości. Zauważyłaś, że w tym lesie jest coś nie tak? – zapytał, zatrzymując się przede mną.
– To leśny labirynt. – odparłam. – Jestem tego pewna.
– Lepiej upolujmy coś do jedzenia. Niedługo się ściemni i na pewno ta zamieć, która panowała na górze, przejdzie na las. Inaczej organizatorzy Igrzysk nie byliby sobą. Ostatnio widziałem tu gdzieś łanię.. – jednak jego wypowiedź przerwał huk z armaty.
– Lucas, trzeba się oddalić. Wszędzie mogą czaić się zawodowcy. – szepnęłam. Kiwnął głową i biegliśmy już w trójkę. Po jakimś czasie zauważyliśmy, że słońce zachodzi.
                          – Teraz chyba możemy się zatrzymać. – zadecydował Luc. – Co powiecie na przenocowanie w tej jaskini?
– Mi pasuje. – powiedziałam. – Pójdę po wodę.
– Ok. Ja coś upoluję. – odpowiedział i rozeszliśmy się, wszyscy w swoją stronę. Znalazłam w plecaku pustą butelkę. Ostrożnie, nie wypuszczając ani na chwilę trójzębu z ręki, szukałam strumyka, którego szum uparcie cały czas słyszałam. W lesie było cicho. Nagle jednak znalazłam wyjście z labiryntu. Wyglądało to identycznie jak przy Rogu Obfitości, z tym wyjątkiem, że było tu pusto, nie szalała zamieć i oczywiście brakowało Rogu. Zjechałam na dół i znalazłam ów strumień. Nabrałam wody, jednak szłam nadal dalej. Zobaczyłam kolejną, niższą górkę pokrytą śniegiem, a w dole.. zrujnowane miasto.
Czy ta arena przestanie mnie wreszcie zaskakiwać?!

***

Rozdział głównie poświęcony opisowi areny, ale w następnym rozdziale już więcej walki. Dziękuję za trzech obserwujących i trzy komentarze pod poprzednią notką. :D

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 5 "Ostatnia doba"

             To, co chciała nam – a bardziej mi – powiedzieć, wcale nie było miłe.
– Nie powinniście spotykać się z ludźmi z innych dystryktów. Nigdy. – powiedziała powoli. – A co dopiero, zawierać z nimi sojusze. Działajcie na własną rękę. Wyjdzie wam to na dobre. Poprowadzi do zwycięstwa.
– Coś sugerujesz? – warknęłam, bawiąc się bułką. – Nie mów mi, z kim mam się spotykać, a z kim nie!
– Cher, robię to dla twojego dobra!
– Jasne. A ja jestem z przeszłości! Mentorzy zawsze to mówią i co? Co z tego wynika? Przebita strzałą pierś! – uniosłam się, po czym trzasnęłam drzwiami jadalni. Oparłam się o ścianę, biorąc głęboki wdech. Pobiegłam do pokoju Lucasa, ale tam go nie zastałam. Pewnie jest na śniadaniu. Cóż, poczekam tu na niego. Rzuciłam się na miękkie, białe łóżko, rozglądając się po pomieszczeniu. Ściany o kolorze kawy z mlekiem, a jedna ciemno-fioletowa. Ciemna, drewniana podłoga, na której środku leżał okrągły, fioletowy dywan. Białe łóżko, na którym teraz leżę, z purpurowymi poduszkami. Jedna, ciemna szafa w rogu pokoju, obok łazienka, a jeszcze bardziej w bok wbudowana w ścianę półka, na której stały ułożone w równym rządku książki, których i tak nikt nie czyta. Bo kto ma na to czas, podczas, gdy stoi na krawędzi między życiem a śmiercią? Podniosłam się do pozycji siedzącej, gdyż nagle Lucas znalazł się w środku.
                 – Cześć? – rzucił, przypatrując się mi. – Ej, coś nie tak?
– Eh.. Nie, wszystko w porządku. Jak tam? – odpowiedziałam, przylepiając sobie do twarzy sztuczny uśmiech. Wcale nie byłam zadowolona z tego, że pokłóciłam się z mentorką w ostatniej dobie swojego życia. Lucas usiadł obok mnie i oparł się łokciem o łóżko.
– Przecież widzę. Mała, co jest? Powiedz mi. – posłał mi delikatny uśmiech, któremu uległam. Mam zdecydowanie za słabą wolę.
– Posprzeczałam się z Elisabeth. Ona wie. – przygryzłam dolną wargę. – Wie o sojuszu, o tym, że jesteśmy przyjaciółmi. Wie wszystko. Skąd? – ostatnie słowo zawisło pomiędzy nami, obijając się o moją czaszkę, powtarzane jak echo, słyszane mimo ciszy. Spójrzałam gdzieś w bok.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. – odpowiedział cichym, niskim głosem. Odgarnął mój niesforny kosmyk włosów z czoła. Ze świstem wypuściłam powietrze i zwróciłam głowę ku niemu. Byliśmy.. tak blisko. Zbyt blisko. Czułam na nosie jego miętowy oddech. Mimowolnie odsunęłam się i zacisnęłam powieki.
– Przepraszam. – szepnęłam. Poczułam, jak krew napływa mi do policzków. Głupie zakochanie. Głupia ja. Bo tak, teraz już mam pewność. Zakochałam się w Lucu. Mój oddech trochę przyśpieszył. Odważyłam się spójrzeć na chłopaka. Siedział w bezruchu, jakby zaskoczony moją reakcją. Jednak zaraz się otrząsnął.
– Nie masz za co. – odpowiedział, po czym wstał. – Chyba trzeba się zbierać. Dzisiaj ta cała szopka.
– No tak.. – odparłam i wyszłam z pokoju. W mojej sypialni, jak się spodziewałam, czekała Clea i Barbara.
                 Lucas miał zapewne niedługo tu być. Ciekawe, czy różowa, bo taki przydomek ode mnie dostała, też ma dla mnie jakąś niespodziankę. Może też jest trybutem albo siostrą Luca? Miałam dość wszystkiego i wszystkich. Okropnie się bałam Igrzysk. Ale to musiało kiedyś nastąpić. Elisabeth weszła do pokoju. Obrzuciła mnie wyrachowanym spójrzeniem.
– Cheryl, po zabiegach i kontakcie z Dave'm do mnie. Omówimy sprawę Igrzysk i tego, jaka będziesz podczas rozmowy z Ceasar'em. – rzuciła i wyszła, trzaskając drzwiami, które zaraz niepewnie się otworzyły. W progu stanął Lucas, ze srebną peruką na głowie, w żakiecie i reszcie tego durnego przebrania. Kręcili się przy moich włosach, jednak nie wiele zostało do roboty. Po kilkunastu minutach oznajmili, że skończyli swoją pracę i do akcji wkroczył Dave. W milczeniu dał mi śliczną sukienkę. Miała biały gorset bez ramiączek i spódnicę do kolan koloru morza. Na moje obnażone ramiona zarzucił szarawą narzutę, po czym podał mi buty na koturnie, które idealnie pasowały kolorystycznie do sukienki. Byłam gotowa. Obróciłam się przed lustrem, z uśmiechem błąkającym się mi w kącikach ust.
– Dziękuję. – powiedziałam, odwracając się twarzą do mulata.
– Trzymaj się na arenie, Cher. – odparł, po czym, ściskając mnie delikatnie w pasie, wyszedł z pokoju. Przypomniałam sobie o Elisabeth. Spokojnym krokiem ruszyłam w kierunku jadalni, gdzie zwykle przebywa, obmyślając Bóg wie co. Usiadłam na przeciwko kobiety, wstrzymując na kilka sekund powietrze. Ona spójrzała na mnie znad stosu zapisanych kartek.
– Już?
– Tak. – westchnęłam.
– A więc.. najpierw taktyka na Igrzyskach. Posłuchaj. – zniżyła swój głos do ledwie słyszalnego szeptu. – Udawaj bezbronną, zagubioną Cheryl Young. Potem, gdy zostanie zaledwie garstka zawodników, zdobądź broń i zabijaj z ukrycia. Nie pędź do Rogu Obfitości. Biegnij w drugą stronę, zbierając po drodze to, co jest najbliżej. Ukrywaj się, dopóki możesz. Staraj się odkryć plany innych trybutów. I.. nigdy nie daj się zabić. – zakończyła swoją wypowiedź, po czym wyprostowała się. Od któregoś momentu siedziała tak pochylona do mnie nad stołem. Powtarzałam sobie w myślach każde słowo, które padło z jej ust. Dziwne, nie zachowywała się tak, jakbyśmy się pokłóciły. Może dla dobra sprawy ukrywa swoją złość?
– Powodzenia, Cher. I niech los zawsze ci sprzyja. – uśmiechnęła się tajemniczo. – A teraz czas na rozmowę z Ceasar'em. – wzięła głęboki wdech. Założyłyśmy, że to Elisabeth jest prowadzącym, i po trzydziestu minutach poznawania mnie dogłębiej doszła do wniosku, że powinnam udawać uroczą, nie do końca pewną siebie i zabawną osiemnastolatkę. Przystałam ochoczo na jej propozycję. Nic lepszego nie wymyślę. Wkrótce wyszłam, by mogła porozmawiać z Noelem. Gdy mijałam się na korytarzu z dwunastolatkiem, uśmiechnęłam się do niego ciepło, starając się dodać chłopcowi otuchy. Nie wiem, czy podziałało.
            Dwie godziny później zawieziono nas na ten ogromny plac w Kapitolu. Było tam pełno ludzi. Słońce nad Panem zaczęło zachodzić. Dasz radę, dasz radę, powtarzałam sobie w myślach. Urocza, nie do końca pewna siebie, zabawna. 
Usiedliśmy na krzesłach. W zastraszającym tempie zbliżano się do Czwórki. Najpierw wyszedł Noel. Ostatnie sekundy rozmowy z Ceasar'em i..
– A teraz zapraszamy Cheryl Young! – z trudem opanowałam drżenie rąk i ruszyłam na scenę. Usiadłam na fotelu obok Ceasar'a.
– Witaj, słońce! – mężczyzna uśmiechnął się miło. – Powiadają, że na tych Głodowych Igrzyskach nie ma piękniejszego trybuta od ciebie. Czy to prawda?
– A jak pan sądzi? – Ceasar zaśmiał się.
– No cóż.. To prawda. Jesteś ładna. Co nam zaprezentujesz na Igrzyskach?
– To moja słodka tajemnica. Dowiecie się jutro. – odparłam, uśmiechając się lekko dla kamer. Zerknęłam na Elisabeth. Uniosła kciuk do góry. W sumie, to nie wiedziałam, że ludzie tak o mnie mówili. Nie uważałam siebie za specjalnie atrakcyjną osobę.
– W takim razie już nie mogę się doczekać. Czy to jest dla ciebie stres? – znowu posłałam spójrzenie mentorce. Ona tylko kiwnęła głową.
– Kto by się nie stresował, stojąc na cieńkiej granicy między życiem a śmiercią? Oczywiście, trochę się boję. Jak każdy. – powiedziałam. Odrzuciłam do tyłu włosy.
– Hm.. Chyba czas nam się kończy, Cheryl. Jednak mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. – powiedział, a ja zeszłam ze sceny. Różne naziwska, inne wyglądy..
– A teraz poprosimy Lucasa Stone! – na scenę wyszedł Luc. Zaczęłam słuchać z większą uwagą.
– Jak to jest być jednocześnie i stylistą, i trybutem? – zapytał.
– Ciekawie. Tylko tyle mogę powiedzieć. – odparł brązowooki. Jednak dalej mimowolnie już nie zwracałam uwagi na jego słowa, bo coś innego odwróciło moją uwagę.
Czy tam siedzi..
Nie, to nie możliwe.
Na trybunach siedział mój ojciec.

***

Chyba najdłuższy rozdział na tym blogu. Zapewne zanudziłam was na śmierć, hę? Jednak w następnym rozdziale już Igrzyska. Będzie się działo o wiele więcej.

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 4 ,,Sojusz"

                   Odkąd dowiedziałam się, że Lucas nie jest wcale niemy i jeszcze jest trybutem, zaczęłam go rozgryzać. Patrzyłam z uwagą, jak na szkoleniu wypuszcza strzałę, albo mieczem odrywa głowę kukły. Był dobry. Aż za dobry. Jednak mimo to często mi pomagał nauczyć się wielu rzeczy. Na przykład, pod jego czujnym okiem wypuściłam pierwszą celną strzałę. Byłam z siebie dumna, gdy ta uderzyła w ruchomą tarczę. Lucas po tamtym nagłym wyzwaniu pozbył się peruki. Miał śliczne brązowe loki oraz piwne oczy. Był przystojny, nie powiem. Ale nie. Nie zakocham się. Po moim trupie, czyli za parę dni. Spędzaliśmy razem dużo czasu. To naprawdę fajny chłopak, a nie pusty laluś, który całkowicie poddał się Kapitolskim kultom. Teraz spacerowaliśmy na dachu Ośrodka, patrząc, jak słońce powoli znika za horyzontem. Widok mógłby się wydawać typowo romantyczny, jednak nie za polem siłowym. To dość zniekształciło tą gwiazdę, ale mimo wszystko nadal był w tym urok, taki, któremu zawsze poddawałam się gdy byłam mała. Siadałam wtedy na skale, o którą uderzały fale. Ojciec, wciągający w łódce sieci, szykował się do opuszczenia łowów. A ja patrzyłam i byłam zafascynowana. Dopóki tarcza słońca nie zniknęła całkiem za horyzontem, do tego czasu tam siedziałam, ku irytacji opiekuna. A potem matka zmarła i dobre czasy się skończyły. Tata zaczął pić, a ja, spanikowana, nie miałam odwagi powiedzieć "Jeszcze posiedzę" po zakończonych łowach.
                    – Czym masz zamiar walczyć na arenie? Zostały już tylko dwie doby. – z zamyśleń wyrwał mnie głos Luca. Spójrzałam na niego, siadając na dachu.
– Trójzębem, jeżeli będzie. Jeżeli nie, wezmę, co znajdę i czym umiem walczyć. – wzruszyłam ramionami. – A ty?
– Mieczem i łukiem. – odparł spokojnie, siadając obok mnie i posyłając mi uroczy uśmiech. – Sojusze są ważne na Głodowych Igrzyskach. Może.. może czas go zawrzeć? – szepnął, wyciągając w moją stronę rękę. Bez namysłu uścisnęłam ją lekko. – Sojusz?
– Sojusz. – odpowiedziałam cicho, patrząc w jego piwne tęczówki. Przez tę ulotną chwilę, kiedy złapaliśmy kontakt wzrokowy, moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
– Czas wracać. Mentorzy nie będą zachwyceni, jak się dowiedzą, że jesteśmy na dachu Ośrodka razem. – wstaliśmy, po czym zbiegliśmy po schodach na piętro "hotelowe". Tak je nazywaliśmy. Kiedy staliśmy już przy drzwiach mojej sypialni, żegnając się jak zwykle, gnana impulsem lub po prostu głupotą, musnęłam wargami jego policzek.
– Dobranoc. – wyjąkałam zawstydzona, także i on się zarumienił, ale uśmiech na jego twarzy prawie niezauważalnie się poszerzył.
– Branoc. – odpowiedział, po czym ruszył korytarzem, a ja nie weszłam do pokoju, dopóki nie zniknął za zakrętem. Przekroczyłam próg pomieszczenia, po czym zamknęłam dębowe drzwi. W pokoju panował półmrok, jedynie księżyc, który nagle zawisł na niebie rzucał na podłogę i łóżko biały cień. Nie kwapiłam się, by włączyć światło. Wymacałam jedynie w szafie piżamę, umyłam na szybko zęby i wsunęłam się pod kołdrę. Ale sen nie przyszedł tak łatwo. Z każdym dniem bałam się Igrzysk coraz bardziej. Jednak w końcu poddałam się Morfeuszowi.

                   Mała dziewczynka, zeskoczywszy z ramion ojca, który w jednej ręce trzymał łopatę, uparcie szła w dół. Dotknęła zimnego ciała rodzicielki, i nie wiedzieć czemu, poczuła nagły smutek.
– Mamusiu, obudź się. – jednak ta nawet nie drgnęła. 
– Biedne dziecko. – szepnęła jakaś kobieta za nią, a potem usłyszała pomruki. Dziewczynka podskoczyła i szybko uciekła na ramiona taty. Czemu wszyscy są ubrani na ten brzydki, ciemny kolor? I czemu mama się nie rusza? Chciała wiedzieć. Jednak, gdy zwróciła główkę w stronę ojca, spotkała się z jego smutnymi oczami. Coś tu było nie tak. 
– Umarła przez te Igrzyska, mówię wam. Widziałam moment jej śmierci w telewizji. To było straszne. Okropna śmierć. – gdzieś z tyłu słyszała podniecony szept. Nie chciała tego słuchać. Mama się obudzi! Jednak nagle zaczęli ją zasypywać.
– Nie! Zostawcie mamusię w spokoju! Nie! – krzyk rozdarł jej gardło. Wszyscy zamarli..

                    Obudziłam się z płaczem. Dobrze, że nikt mnie nie słyszał. Za oknem świtało. Co to za różnica, kiedy wstanę na śniadanie? Weszłam do łazienki, analizując swój sen. Czemu akurat ten moment mi się przyśnił? Gorąca woda spływała po moim ciele i starałam się skupić właśnie na tym uczuciu, żeby wyprzeć resztę nieprzyjemnych emocji. Z, niestety, marnym skutkiem. Wyszczotkowałam włosy, po czym ubrałam się w obowiązkowy strój w Ośrodku Szkoleniowym. Wyszłam z pokoju, po czym zapukałam do drzwi Lucasa. Jednak, nie czekając na jakąś reakcję, pchnęłam drzwi. Lecz zrezygnowałam z budzenia go. Tak słodko spał.. Cher, opanuj się. Zamknęłam drzwi i zbiegłam na dół, do jadalni. Jeszcze nikogo nie było. Jednak zaraz przy stole pojawiła się Elisabeth. Na mój widok wytrzeszczyła oczy, ale o nic nie pytała. Przyjrzałam się jej. Dyniowa, neonowa peruka, przekrzywiona nieco na bok, pewnie założona rano z roztargnieniem. Pomarańczowy żakiet i biała bluzka bez ramiączek, a także pomarańczowa mini do kompletu. Na nogach miała wysokie szpilki, zgadnijcie, w jakim kolorze? 

                     Kiedy i Noel pojawił się na śniadaniu, Elisabeth w końcu przemówiła chrypliwym głosem:
– Musimy porozmawiać. – rzekła, patrząc na nas z błyskiem w oku. Nie przeczuwałam wtedy jeszcze, co mentorka chce nam powiedzieć. I chyba, wolałabym tego nie słyszeć.

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 3 ,,Niespodzianka"

        Wszystkiego bym się spodziewała. Tego, że mnie zgwałci, zabije i zakopie, że z mojej fryzury uczyni kapitolskie cudo. Ale nie tego.
Dotknęłam opuszkami palców splotu. Był taki..  domowy. Mama zawsze miała takiego warkocza dobieranego, czasami nawet  plotła go mi, w przypływach dobrego humoru. Zacisnęłam powieki, bo do oczu już cisnęły się łzy.
– Dziękuję, Clea. Warkocz jest super. – uśmiechnęłam się lekko, po czym otworzyłam oczy, patrząc na swoją twarz w lustrze. Wzięłam oddech, po czym wstałam i zapięłam zegarek na szyi. Znikąd przy moim boku pojawił się Lucas. Posłał mi delikatny półuśmiech, po czym zaczął dopinać coś do mojej sukienki. Zerknęłam w dół, ale nic nie udało mi się dostrzec. W każdym razie, nic ciekawego.
        – Wcale nie jestem niemy. – odezwał się nagle. Ze strachu aż podskoczyłam. Trawiłam w głowie tę informację. – Więcej. Jestem z siódemki. Też będę walczyć na arenie.
– O Boże.. – wyszeptałam. – Ja.. ja nie wiem co powiedzieć.
– To nie mów.. Cher. – uśmiechnął się szarmancko, po czym wstał. – Gotowe. Do zobaczenia. – po czym swobodnym krokiem wyszedł z pomieszczenia. Nie sądziłam, że on.. on będzie trybutem z Siódemki. Pozory mylą. Jest trochę taki jak Elisabeth, mentorka. Dzieciak z dystryktu, który uciekł do Kapitolu, ale to go nie uchroniło przed Igrzyskami. Żal mi ich. Serio.
– Mamy jeszcze czternaście minut! – przed oczami mignęła mi pomarańczowa peruka. Za chwilę kobieta stała przede mną, lustrując mnie przenikliwym wzrokiem.
– Tak jest ok. Skarbie, bądź urocza, dobrze? Postaraj się udawać bezbronną. – uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym zniknęła, zapewne idąc do Noela.
– Nie muszę udawać. – mruknęłam. – Ja jestem bezbronna.
Nagle za ręce wziął mnie pan w białym mundurze. Strażnicy Pokoju, no tak. Bo nie umiem sama chodzić, nikt nie umie. Tylko oni.
           Zaprowadzono nas na wielki plac. To znaczy przed niego. Wielka budowla kojarzyła mi się z więzieniem, ale co ja poradzę? Wjechaliśmy tam, i jakoś poszło.

***

Wiem, że długo nie było rozdziału. Wiem, że jest krótki. Wiem, że jestem do bani.
Ale mimo to mam nadzieję, że wyrazisz swoją opinię w komentarzu. To dla mnie bardzo ważne. Nie chodzi mi o ilość, ale o to, co sądzicie.
I tak.. szablon z szablon-centre. Myślę, że lepiej pasuje do tej histori. Dobra, już nie gadam. Do napisania!

środa, 27 lutego 2013

Rozdział 2 ,,Pierwsza broń"

      Wysiedliśmy z pociągu, a tam przechwycili nas Strażnicy Pokoju. Rześki, zimny wiatr otulił moją twarz. Poranek. Wzdrygnęłam się z powodu mrozu, ale od razu wsadzono nas do ośrodka szkoleniowego. Delikatnie ścisnęłam zegarek, jakbym chciała obronić go przed światem. I tak właśnie było. Uniknąć wścibskich spojrzeń rzuconych w między czasie, znudzonych oczu, przelatujących po złotej pamiątce. Odetchnęłam z ulgą, gdy umieszczono mnie w pokoju. Miałam jeszcze godzinę czasu do pierwszego szkolenia. Zdjęłam zegarek z szyi, patrząc, jak czarna wskazówka powoli okręca się wokół własnej osi. Uśmiechnęłam się lekko, ściskając mocniej wisiorek, który zaraz opadł na miękką kołdrę. To była ostatnia pamiątka po matce. Coś, co należało chronić za wszelką cenę. Poszłam do łazienki, gdzie umyłam dokładnie ciało i włosy. Przebrałam się w strój, który podrzuciła mi awoksa, podczas gdy ja siedziałam pod prysznicem – który zresztą, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. W Kapitolu wszystko jest inne – po czym czekałam cierpliwie na Strażników Pokoju, którzy chodzili za nami jak cień, jakby się bali, że uciekniemy. Wreszcie się doczekałam, więc jakże uroczy panowie w białych mundurach złapali mnie za nadgarstki i prowadzili na szkolenie. Gdy się tam znalazłam, już wiedziałam, że umrę, jak amen w pacierzu.
       Zawodowcy, wszędzie zawodowcy.
Istny las strzał, błysków mieczów, oszczepów. Nie umiałam władać żadną z tych broni, ale nagle dostrzegłam trójząb. W Czwórce często się go używa, żeby dobić ryby. Złapałam go, ważąc potencjalną broń w ręku. Dźgnęłam manekina kilka razy trójzębem,  patrząc, jak lalka upada na ziemię. No,   powiedzmy, że tym mogę walczyć – jeżeli zdobędę trójząb na arenie. Podeszłam jeszcze do stanowiska z łukami, ale tam kiepsko mi poszło. Nożem nauczyłam się zabijać marionetki, więc może i uda mi się zabić człowieka. I na tym zakończyło się moje pierwsze szkolenie.
       Wróciłam do pokoju, a tam na mnie czekało stado, o ile się nie mylę, stylistów. Pulchna kobieta z granatową peruką na głowie, nieco szczuplejsza nastolatka z burzą różowych loków oraz jeden chłopak ze srebnymi, sztucznymi włosami. Zaczęli się wokół mnie kręcić.
– Jestem Barbara! – krzyknęła różowa.
– A ja Clea. – odparła niebieskowłosa kobietka. – A nasz kolega to Lucas. Jest niemy. – wytłumaczyła mi szeptem, po czym głupio zachichotała.
– Ta prezentacja to trochę spóźniona, ale była afera w dziewiątym dystrykcie. – powiedziała Barbara, uśmiechając się lekko. – A więc tak, zrobimy cię gładką jak pupa niemowlęcia, a potem oddamy w magiczne łapki Dave'a.
Lucas popchnął mnie do łazienki, gdzie zanim zdążyłam mrugnąć, stałam pół-naga, a oni kręcili się wokół mnie i robili wosk w różnych wymyślnych miejscach.
– Ała! – jęknęłam. Tak więc, kiedy byłam zupełnie pozbawiona włosów – no, te na głowie, brwi i rzęsy mi zostawili, ale tylko te – zrobiono mi maniciur, pediciur i co to tam jeszcze.
       – Dość. Możecie odejść. – do łazienki wszedł jakiś mulat, z lekko ostrzyżonymi włosami, idealnie ułożonymi na żel, a na oczach miał okulary przeciwsłoneczne. Klasnął w dłonie, więc wszyscy ucielki, zostawiając mnie tam samą z.. tym kimś. – Jestem Dave. – przedstawił się. Aha, stylista. Ale moich brwi nie tknie, co to, to nie! Okręcił się wokół mnie.
– To będzie taka sukienka, przypominająca falujące morze.. O taak. Włosy upięte, hm.. Dobra, już wiem, co dzisiaj ubierzesz. – uśmiechnął się i z jednego białego pokrowca wyjął krótką sukienkę.
– Podoba ci się?
– Jest.. śliczna. – stwierdziłam, po czym Dave rzucił mi w ręce ubranie, a potem wyszedł. Ubrałam szybko sukienkę, obracając się w lustrze. Rzeczywiście, wydawało się, jakby była uszyta z morskiej wody, tworząc pianiste fale. Nagle w szkle zobaczyłam Cleę, z opasłą kosmetyczką w ręku i szczotką w drugiej. Westchnęłam cicho.
– Mam się bać?


niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 1 ,,Mentorka"


       – Nie, puśćcie mnie! To jakaś pomyłka! – krzyczałam zrozpaczona. Strażnicy wepchnęli mnie na podest. Nie umiałam nic, co by się przydało w czasie Igrzysk – umiałam robić węzły, to by się przydało do robienia pułapek, ale co z tego? Nie umiem strzelać z łuku, władać mieczem czy rzucać na duże odległości oszczepem.
– Panie i panowie, 70 Głodowe Igrzyska uważam za otwarte! – krzyknęła kobieta w pomarańczowej peruce. To był początek, a jednocześnie koniec wszystkiego. Trzymając nas jak więźniów, Strażnicy Pokoju zaprowadzili nas na pożegnania. Chociaż, z kim ja miałam się żegnać? Z ojcem, który zapewne jeszcze śpi, albo właśnie teraz bierze potężny łyk whisky? Tak więc, to oznaczało dla mnie chwilę samotności.
     Wrzucili mnie jak szmacianą lalkę do kwadratowego pomieszczenia. Podłoga z jasnego drewna, a pośrodku niej czerwony, puchaty dywan, kremowe ściany, na których wisiały liczne obrazy, szkarłatna, skórzana kanapa, a przed nią mały, okrągły stoliczek do kawy. Wszystko zapisało mi się w pamięci. Usiadłam i dopiero teraz wszystkie emocje się we mnie obudziły. Strach, lęk, żal, tęsknota i.. złość. Złość na samą siebie, że pozwoliłam, aby mnie tam zabrano. Lecz w obliczu władzy co mogłam zrobić? Nagle drzwi się otworzyły, a w nich zobaczyłam kogoś, kogo najmniej się teraz spodziewałam – trzeźwego ojca.
– Cher.. – szepnął, siadając obok mnie i tuląc mnie do siebie. Nigdy tego nie robił. Nigdy nie czułam się jego córką.
Aż do teraz.
Odwzajemniłam uścisk i spójrzałam w niebieskie tęczówki ojca. Westchnęłam, patrząc na niego. Nie mogłam uwierzyć, że jest trzeźwy i – co ważniejsze – siedzi tutaj ze mną, zamiast po prostu gapić się w telewizor i patrzeć, jak jego córka jest skazywana. Wiedziałam, co czuje. Moja matka zginęła właśnie podczas Ćwierćwiecza Poskromienia, jako energiczna czterdziestolatka. Wiem, że ją kochał. I teraz musi przechodzić przez podobną sytuację.
– Trzymaj się, perełko. – powiedział niepewnie. Nigdy nie przychodziło mu z łatwością powiedzienie swojej rodzinie czegoś "słodkiego", ale teraz, o dziwo, nie dodał ostatniego słowa po dłuższej pauzie. Nagle z kieszeni wyjął zegar, który można zawiesić na szyi.
– Twoja matka miała to przy sobie na Ćwierćwieczu Poskromienia.. I chciałbym, abyś też to miała. Niech przyniesie ci szczęście, Cher. Pamiętaj, że mimo wszystko cię kocham i czekam na ciebie w domu. – uśmiechnął się lekko, po czym Strażnicy Pokoju wyprowadzili go z pomieszczenia. A ja zostałam sama. Zupełnie sama. Mimo tego, że na początku samotność wydawała mi się ulgą, teraz chciałabym mieć towarzystwo, by nie czuć tego, że idę, nie okłamujmy się, na pewną śmierć.
       Po kilku godzinach, a przynajmniej wydawało mi się, że upłynęły godziny, zabrano nas do pociągu. Usiadłam  przy oknie, opierając czoło o zimną szybę. Zamknęłam swoje zielone tęczówki i dotknęłam zarysu złotego zegara zwisającego z mojej szyi i delikatnie, przy gwałtowniejszych ruchach, udarzającego o moją klatkę piersiową. Na kilka milimetrów uchyliłam powieki. Na przeciwko mnie siedział przestraszony dwunastolatek.
– Nie bój się. – szepnęłam – Śmierć jest dobra. Wtedy nie masz żadnych zmartwień, nie boisz się o jutro i nie żyjesz ulotną nadzieją, którą trudno zyskać, a łatwo utracić. *
Spójrzał na mnie tymi swoimi dzięcięcymi, brązowymi oczyma.
– Tak myślisz? – odszepnął. – Nie ma się czego bać?
– Oczywiście.. – uśmiechnęłam się, po czym znowu zamknęłam tęczówki, rozkoszując się błogą ciszą.
– Kolacja! – oświadczyła ta sama kobieta, która mnie skazała. Miała jednak teraz na sobie coś normalniejszego – pomarańczowe spodnie w białe wzory, białą bluzkę oraz pomarańczową perukę, splecioną w warkocz. Zapewne nie była prawdziwym Kapitolczyńkiem, tylko dziewczyną z któregoś Dystryktu, rozpaczliwie próbując się upodobnić do kobiet z Kapitolu. Wyszliśmy za nią, po czym zasiedliśmy przy stole.
       – Nie przedstawiłam się.. Jestem Elisabeth i jestem waszą mentorką. – Jestem wszechwiedząca! Ale, bądź co bądź, ta informacja zrobiła na mnie duże wrażenie.
– Em.. Wow? – powiedziałam, sięgając po zupę, ale zrobiła to za mnie awoksa. Mówiłam już, że nienawidzę widzieć tego, co Panem robi z tymi ludźmi? To teraz powiem. To straszne, że obcinają ci języki, a potem wtrącają do niewoli. To dlatego nie mogłam uciec z podestu. Zrobili by ze mnie awoksę.
– Zjedźcie i idźcie spać.. Jutro porozmawiamy o taktyce.
Zrobiliśmy to, co nam kazano. Kiedy weszłam do pokoju, w oczy rzuciły mi się zasłony, przez które migały lasy i pola.
      To było kwadratowe pomieszczenie o niebieskich ścianach i żółtych, aksamitnych zasłonkach. Podłoga była z białego drewna – zapewne to miało imitować piasek, ale efekt był kiepski. Pod oknem stało duże, posłane łoże z baldachimem, a nie daleko przestronna szafa z lustrem oraz toaletka.  W lewej ścianie widać były jasne, dębowe drzwi, zapewne do łazienki. Przebrałam się w piżamę i zapadłam w niespokojny sen..

*cytat mojego autorstwa.

Trochę nudny, przyznaję.


Prolog

      Dzisiaj nastał ten dzień. Dożynki. Moje ostatnie Dożynki, i już nie będę zagrożona. Nareszcie. Wygrzebałam się spod kołdry, kierując się wolnym krokiem w stronę łazienki. Jak najciszej domknęłam skrzypiące drzwi, by nie obudzić pijanego ojca. Po tak długich latach kompletnie zobojętniałam na widok zlanego rodzica, powracającego z łowów.
      Ubrałam się w niebieską, aksamitną sukienkę po matce, założyłam także jej naszyjnik z pereł. Włosy wyszczotkowałam dokładnie starym grzebieniem, po czym splotłam je w koka. Przejrzałam się w lustrze.
,,Teraz tylko wierzyć, że mnie nie wylosują..", pomyślałam. Na palcach wyszłam z domu. Po co go budzić? Przecież i tak zawsze miał na mój los wylane. Po prostu uważał, że jestem, no i już. Za pewnik brał to, że nie dopuszczą mnie do igrzysk, a nawet jeśli, to co? Jeden człowiek mniej w czwórce i tak nie robi żadnej różnicy.
      Stanęłam na placu wśród tłumu. Starsza kobieta, z dyniową peruką na głowie, jaskrawej mini i z mnóstwem tatuaży wyciągnęła karteczkę z puli chłopców.
- Noem Tirre! - krzyknęła, a na podest wszedł dwunastoletni chłopczyk, trzęsący się ze strachu. Podeszła do puli dziewczyn. Ciągnie karteczkę..
,,Tylko nie ja, tylko nie ja, tylko nie ja..", powtarzałam w myślach.
- Cher Young! - obwieściła, a na dźwięk mojego imienia i nazwiska spociły mi się ręce.
- Nie.. - szepnęłam, ale już strażnicy pokoju prowadzili mnie na podest..

Widzowie