Dyszałam
ciężko. Zebrałam w sobie resztki sił.
Przeżyć.
Przeżyć. Byle przeżyć.
- Tak!
– krzyknęłam i przeturlałam się na drugi koniec kręgu. Lily wydała z siebie
dziwny, zwierzęcy ryk, a z jej ciała zaczęła kapać jakaś zielona maź. To, co
zobaczyłam za chwilę… Nie umiem tego opisać. Policzki w jednej chwili spuchły
jej do wielkości kłębka włóczki, skóra w jednej chwili przybrała szarą barwę, a
palce wydłużyły się o kilkanaście centymetrów. Oczy jej się przekrwawiły i
zaczęła skapywać z nich krew – jakby zamiast łez płakała właśnie nią.
- NIE
UCIEKNIESZ MI, ROZUMIESZ?! NIE TYM RAZEM! – nawet jej głos brzmiał dziwnie –
robotycznie.
Jednym
susem przeskoczyła dzielącą nas odległość. Schyliłam się i podcięłam jej grube
nogi. Upadła na ścianę ognia i w tym samym momencie zajęła się żywiołem.
Czerwone włosy były jeszcze bardziej ogniste niż wcześniej. Zaś jej ciało już
nie było spuchnięte, lecz nadal skóra miała barwę metalu. Ręka krwawiła mi
coraz bardziej, powoli traciłam w niej czucie – jednak uciekałam.
Biegnij.
Musisz przeżyć. Nie możesz umrzeć. Czy to ona? Nie patrz za siebie. Biegnij,
cholera, biegnij!
Teraz,
kiedy jestem już tak daleko, nie mam zamiaru umrzeć z rąk jakiejś toksycznej
maskotki Kapitolu!
Przykucnęłam
za jedną ze ścian labiryntu. Za chwilę Lily pojawiła się ze śladami poparzeń i
drobnymi rankami na każdym odkrytym skrawku ciała, z których wypływał gęsty,
brudnozielony, matowy płyn. Włosy
przypaliły się jej przy końcówkach i teraz łamały się oraz spadały na śnieg.
Wstrzymałam oddech i przygryzłam wargi, żeby nie krzyknąć z bólu. Ze złością kopnęła drzewo i ruszyła w
przeciwną stronę. Odczekałam chwilę i powoli wypełzłam zza roślinności, po czym
pobiegłam najszybciej jak mogłam w stronę naszej kryjówki. W mojej głowie kołotało się tak wiele myśli –
zbyt wiele, żebym mogła skupić się na jednej. Lucas już tam siedział i właśnie
wyciągał zakrwawiony miecz z sarny.
- Cher?
– zapytał niepewnie. Błądziłam wzrokiem i zranioną dłonią próbowałam dotknąć
ust, ale nie mogłam, więc z mojego gardła dobyło się tylko charkotanie.
Zaczęłam coraz krócej i szybciej oddychać, aż po chwili ugięły się pode mną
nogi, a głowa upadła na ziemię, gdzie zaraz pojawiła się duża plama krwi.
Kalsnęłam raz, a potem nie mogłam przestać. Dobiegł do mnie, jakby z oddali,
krzyk Luca. Obraz zamazał mi się przed oczami…
A potem
nastała ciemność.
Obudziłam
się blisko ognia. Wtedy pomyślałam o Lily i nagle zerwałam się z ziemi.
- Cher,
nie strasz! Wiesz, jak się przestraszyłem? Myślałem, że już nie żyjesz… Ale nie
było słychać wystrzału z armaty i…
- Ona
tu jest? – przerwałam mu cicho.
- Kto? –
zapytał zaskoczony.
- Lily…
Czy tu jest?
- Ale
Lily nie żyje, Cher. Spokojnie.
- Nie
rozumiesz… To… Zaatakowała… Ona. Mnie.
- Chyba
ktoś mocno zranił cię w rękę. Kapitol nie ma takiej mocy, żeby ożywiać ludzi –
odparł spokojnie blondyn i mnie przytulił. – Na razie nie ruszaj dłonią.
Ostrze, czy co to tam cię trafiło, pokiereszowało ci nawet kości. I niestety,
musiałem podpalić ci ranę. Dezynfekcja, wiesz… Mam nadzieję, że tego nie
poczułaś. W tej chwili jesteś bezpieczna… No… Nie trzęś się tak, Cher…
- Wiem
co widziałam – odpowiedziałam. – Nie rób ze mnie wariatki, tak?!
- Hej,
spokoj…
- Jak
to – spokojnie?! – zerwałam się. – Każdy jest zagrożony przez siebie, siedzimy
na istnej, radioaktywnej bombie, a Kapitol tworzy żywych trupów! Jak tu być
spokojnym, co?! Zaraz zwierzęta zaczną świecić, my zmutujemy i stracimy rozum
albo zginiemy marnie!
Nastąpiła
długa, niezręczna cisza. Spojrzałam na swoją dłoń – na palcach miałam
zaschniętą krew, a pod nimi czerwony bandaż.
- To
panikuj, Cher. Krzycz, aż nas znajdą i zabiją – warknął Lucas. Za chwilę
westchnął. – Przepraszam.
- Nie,
to ja przepraszam. Ja… Ja się boję, rozumiesz? I naprawdę, wiem co widziałam. Lily…
Lily była taka jak ta dziewczyna, która go zabiła. Opowiadałam ci.
Organizatorzy… Może oni nie chcą mieć zwycięzcy, tylko…
- …armię
– dokończył Lucas.
- Ale
dlaczego?
- Na
pewno dzieje się coś w Dystryktach...
Przerwały
mu wystrzały z armat. Wystrzały. Cztery.
-
Czekaj… Skoro teraz było tyle wystrzałów… To ile nas zostało na arenie? –
zapytałam zdziwiona. Na moje pytanie odpowiedział hologram i głos popularnego
prowadzącego programu o Igrzyskach.
- Cześć
i czołem, trybuci! Wszyscy zdrowi i gotowi na krwawą jatkę? Na arenie zostało
już tylko trzech zawodników! Powodzenia. I niech los zawsze wam sprzyja!
Hologram
zniknął tak nagle jak się pojawił. Popatrzyliśmy na siebie przerażeni.
- O nie…
- wyszeptał Lucas.
Od autorki: Przepraszam, że tak krótko, ale chciałam oddać wam rozdział jeszcze dziś :)
Od autorki: Przepraszam, że tak krótko, ale chciałam oddać wam rozdział jeszcze dziś :)