niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 1 ,,Mentorka"


       – Nie, puśćcie mnie! To jakaś pomyłka! – krzyczałam zrozpaczona. Strażnicy wepchnęli mnie na podest. Nie umiałam nic, co by się przydało w czasie Igrzysk – umiałam robić węzły, to by się przydało do robienia pułapek, ale co z tego? Nie umiem strzelać z łuku, władać mieczem czy rzucać na duże odległości oszczepem.
– Panie i panowie, 70 Głodowe Igrzyska uważam za otwarte! – krzyknęła kobieta w pomarańczowej peruce. To był początek, a jednocześnie koniec wszystkiego. Trzymając nas jak więźniów, Strażnicy Pokoju zaprowadzili nas na pożegnania. Chociaż, z kim ja miałam się żegnać? Z ojcem, który zapewne jeszcze śpi, albo właśnie teraz bierze potężny łyk whisky? Tak więc, to oznaczało dla mnie chwilę samotności.
     Wrzucili mnie jak szmacianą lalkę do kwadratowego pomieszczenia. Podłoga z jasnego drewna, a pośrodku niej czerwony, puchaty dywan, kremowe ściany, na których wisiały liczne obrazy, szkarłatna, skórzana kanapa, a przed nią mały, okrągły stoliczek do kawy. Wszystko zapisało mi się w pamięci. Usiadłam i dopiero teraz wszystkie emocje się we mnie obudziły. Strach, lęk, żal, tęsknota i.. złość. Złość na samą siebie, że pozwoliłam, aby mnie tam zabrano. Lecz w obliczu władzy co mogłam zrobić? Nagle drzwi się otworzyły, a w nich zobaczyłam kogoś, kogo najmniej się teraz spodziewałam – trzeźwego ojca.
– Cher.. – szepnął, siadając obok mnie i tuląc mnie do siebie. Nigdy tego nie robił. Nigdy nie czułam się jego córką.
Aż do teraz.
Odwzajemniłam uścisk i spójrzałam w niebieskie tęczówki ojca. Westchnęłam, patrząc na niego. Nie mogłam uwierzyć, że jest trzeźwy i – co ważniejsze – siedzi tutaj ze mną, zamiast po prostu gapić się w telewizor i patrzeć, jak jego córka jest skazywana. Wiedziałam, co czuje. Moja matka zginęła właśnie podczas Ćwierćwiecza Poskromienia, jako energiczna czterdziestolatka. Wiem, że ją kochał. I teraz musi przechodzić przez podobną sytuację.
– Trzymaj się, perełko. – powiedział niepewnie. Nigdy nie przychodziło mu z łatwością powiedzienie swojej rodzinie czegoś "słodkiego", ale teraz, o dziwo, nie dodał ostatniego słowa po dłuższej pauzie. Nagle z kieszeni wyjął zegar, który można zawiesić na szyi.
– Twoja matka miała to przy sobie na Ćwierćwieczu Poskromienia.. I chciałbym, abyś też to miała. Niech przyniesie ci szczęście, Cher. Pamiętaj, że mimo wszystko cię kocham i czekam na ciebie w domu. – uśmiechnął się lekko, po czym Strażnicy Pokoju wyprowadzili go z pomieszczenia. A ja zostałam sama. Zupełnie sama. Mimo tego, że na początku samotność wydawała mi się ulgą, teraz chciałabym mieć towarzystwo, by nie czuć tego, że idę, nie okłamujmy się, na pewną śmierć.
       Po kilku godzinach, a przynajmniej wydawało mi się, że upłynęły godziny, zabrano nas do pociągu. Usiadłam  przy oknie, opierając czoło o zimną szybę. Zamknęłam swoje zielone tęczówki i dotknęłam zarysu złotego zegara zwisającego z mojej szyi i delikatnie, przy gwałtowniejszych ruchach, udarzającego o moją klatkę piersiową. Na kilka milimetrów uchyliłam powieki. Na przeciwko mnie siedział przestraszony dwunastolatek.
– Nie bój się. – szepnęłam – Śmierć jest dobra. Wtedy nie masz żadnych zmartwień, nie boisz się o jutro i nie żyjesz ulotną nadzieją, którą trudno zyskać, a łatwo utracić. *
Spójrzał na mnie tymi swoimi dzięcięcymi, brązowymi oczyma.
– Tak myślisz? – odszepnął. – Nie ma się czego bać?
– Oczywiście.. – uśmiechnęłam się, po czym znowu zamknęłam tęczówki, rozkoszując się błogą ciszą.
– Kolacja! – oświadczyła ta sama kobieta, która mnie skazała. Miała jednak teraz na sobie coś normalniejszego – pomarańczowe spodnie w białe wzory, białą bluzkę oraz pomarańczową perukę, splecioną w warkocz. Zapewne nie była prawdziwym Kapitolczyńkiem, tylko dziewczyną z któregoś Dystryktu, rozpaczliwie próbując się upodobnić do kobiet z Kapitolu. Wyszliśmy za nią, po czym zasiedliśmy przy stole.
       – Nie przedstawiłam się.. Jestem Elisabeth i jestem waszą mentorką. – Jestem wszechwiedząca! Ale, bądź co bądź, ta informacja zrobiła na mnie duże wrażenie.
– Em.. Wow? – powiedziałam, sięgając po zupę, ale zrobiła to za mnie awoksa. Mówiłam już, że nienawidzę widzieć tego, co Panem robi z tymi ludźmi? To teraz powiem. To straszne, że obcinają ci języki, a potem wtrącają do niewoli. To dlatego nie mogłam uciec z podestu. Zrobili by ze mnie awoksę.
– Zjedźcie i idźcie spać.. Jutro porozmawiamy o taktyce.
Zrobiliśmy to, co nam kazano. Kiedy weszłam do pokoju, w oczy rzuciły mi się zasłony, przez które migały lasy i pola.
      To było kwadratowe pomieszczenie o niebieskich ścianach i żółtych, aksamitnych zasłonkach. Podłoga była z białego drewna – zapewne to miało imitować piasek, ale efekt był kiepski. Pod oknem stało duże, posłane łoże z baldachimem, a nie daleko przestronna szafa z lustrem oraz toaletka.  W lewej ścianie widać były jasne, dębowe drzwi, zapewne do łazienki. Przebrałam się w piżamę i zapadłam w niespokojny sen..

*cytat mojego autorstwa.

Trochę nudny, przyznaję.


1 komentarz :

  1. Mi się ta część bardzo podoba, ten cytat jest genialny, masz talent. *.*

    OdpowiedzUsuń

SPAM to zuuo. Spróbuj tylko wkleić link na swojego bloga, nie napisawszy przedtem nic o rozdziale, to wybacz, ale nie ręczę za siebie. Przecież nie po to spędzam czas, starając się dobrze pociągnąć akcję, żebyś ty nawet nie zerknął na moje wypociny!

Widzowie