niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 14 „I niech los zawsze wam sprzyja!”

                Dyszałam ciężko. Zebrałam w sobie resztki sił.
                Przeżyć. Przeżyć. Byle przeżyć.
                - Tak! – krzyknęłam i przeturlałam się na drugi koniec kręgu. Lily wydała z siebie dziwny, zwierzęcy ryk, a z jej ciała zaczęła kapać jakaś zielona maź. To, co zobaczyłam za chwilę… Nie umiem tego opisać. Policzki w jednej chwili spuchły jej do wielkości kłębka włóczki, skóra w jednej chwili przybrała szarą barwę, a palce wydłużyły się o kilkanaście centymetrów. Oczy jej się przekrwawiły i zaczęła skapywać z nich krew – jakby zamiast łez płakała właśnie nią.
                - NIE UCIEKNIESZ MI, ROZUMIESZ?! NIE TYM RAZEM! – nawet jej głos brzmiał dziwnie – robotycznie.
                Jednym susem przeskoczyła dzielącą nas odległość. Schyliłam się i podcięłam jej grube nogi. Upadła na ścianę ognia i w tym samym momencie zajęła się żywiołem. Czerwone włosy były jeszcze bardziej ogniste niż wcześniej. Zaś jej ciało już nie było spuchnięte, lecz nadal skóra miała barwę metalu. Ręka krwawiła mi coraz bardziej, powoli traciłam w niej czucie – jednak uciekałam.
                Biegnij. Musisz przeżyć. Nie możesz umrzeć. Czy to ona? Nie patrz za siebie. Biegnij, cholera, biegnij!
                Teraz, kiedy jestem już tak daleko, nie mam zamiaru umrzeć z rąk jakiejś toksycznej maskotki Kapitolu!
                Przykucnęłam za jedną ze ścian labiryntu. Za chwilę Lily pojawiła się ze śladami poparzeń i drobnymi rankami na każdym odkrytym skrawku ciała, z których wypływał gęsty, brudnozielony, matowy płyn.  Włosy przypaliły się jej przy końcówkach i teraz łamały się oraz spadały na śnieg. Wstrzymałam oddech i przygryzłam wargi, żeby nie krzyknąć z  bólu. Ze złością kopnęła drzewo i ruszyła w przeciwną stronę. Odczekałam chwilę i powoli wypełzłam zza roślinności, po czym pobiegłam najszybciej jak mogłam w stronę naszej kryjówki.  W mojej głowie kołotało się tak wiele myśli – zbyt wiele, żebym mogła skupić się na jednej. Lucas już tam siedział i właśnie wyciągał zakrwawiony miecz z sarny.
                - Cher? – zapytał niepewnie. Błądziłam wzrokiem i zranioną dłonią próbowałam dotknąć ust, ale nie mogłam, więc z mojego gardła dobyło się tylko charkotanie. Zaczęłam coraz krócej i szybciej oddychać, aż po chwili ugięły się pode mną nogi, a głowa upadła na ziemię, gdzie zaraz pojawiła się duża plama krwi. Kalsnęłam raz, a potem nie mogłam przestać. Dobiegł do mnie, jakby z oddali, krzyk Luca. Obraz zamazał mi się przed oczami…
                A potem nastała ciemność.

                Obudziłam się blisko ognia. Wtedy pomyślałam o Lily i nagle zerwałam się z ziemi.
                - Cher, nie strasz! Wiesz, jak się przestraszyłem? Myślałem, że już nie żyjesz… Ale nie było słychać wystrzału z armaty i…
                - Ona tu jest? – przerwałam mu cicho.
                - Kto? – zapytał zaskoczony.
                - Lily… Czy tu jest?
                - Ale Lily nie żyje, Cher. Spokojnie.
                - Nie rozumiesz… To… Zaatakowała… Ona. Mnie.
                - Chyba ktoś mocno zranił cię w rękę. Kapitol nie ma takiej mocy, żeby ożywiać ludzi – odparł spokojnie blondyn i mnie przytulił. – Na razie nie ruszaj dłonią. Ostrze, czy co to tam cię trafiło, pokiereszowało ci nawet kości. I niestety, musiałem podpalić ci ranę. Dezynfekcja, wiesz… Mam nadzieję, że tego nie poczułaś. W tej chwili jesteś bezpieczna… No… Nie trzęś się tak, Cher…
                - Wiem co widziałam – odpowiedziałam. – Nie rób ze mnie wariatki, tak?!
                - Hej, spokoj…
                - Jak to – spokojnie?! – zerwałam się. – Każdy jest zagrożony przez siebie, siedzimy na istnej, radioaktywnej bombie, a Kapitol tworzy żywych trupów! Jak tu być spokojnym, co?! Zaraz zwierzęta zaczną świecić, my zmutujemy i stracimy rozum albo zginiemy marnie!
                Nastąpiła długa, niezręczna cisza. Spojrzałam na swoją dłoń – na palcach miałam zaschniętą krew, a pod nimi czerwony bandaż.
                - To panikuj, Cher. Krzycz, aż nas znajdą i zabiją – warknął Lucas. Za chwilę westchnął. – Przepraszam.
                - Nie, to ja przepraszam. Ja… Ja się boję, rozumiesz? I naprawdę, wiem co widziałam. Lily… Lily była taka jak ta dziewczyna, która go zabiła. Opowiadałam ci. Organizatorzy… Może oni nie chcą mieć zwycięzcy, tylko…
                - …armię – dokończył Lucas.
                - Ale dlaczego?
                - Na pewno dzieje się coś w Dystryktach...
                Przerwały mu wystrzały z armat. Wystrzały. Cztery.
                - Czekaj… Skoro teraz było tyle wystrzałów… To ile nas zostało na arenie? – zapytałam zdziwiona. Na moje pytanie odpowiedział hologram i głos popularnego prowadzącego programu o Igrzyskach.
                - Cześć i czołem, trybuci! Wszyscy zdrowi i gotowi na krwawą jatkę? Na arenie zostało już tylko trzech zawodników! Powodzenia. I niech los zawsze wam sprzyja!
                Hologram zniknął tak nagle jak się pojawił. Popatrzyliśmy na siebie przerażeni.

                - O nie… - wyszeptał Lucas.

Od autorki: Przepraszam, że tak krótko, ale chciałam oddać wam rozdział jeszcze dziś :)

5 komentarzy :

  1. Nie mam pojęcia co napisać... chaos, walka, Lily, Luc i końcówka... wiesz, że już stęskniłam się za Twoim blogiem?
    Końcówka zdecydowanie najlepsza, podoba mi się ich rozmowa, zachowanie Cher.
    Już tylko trójka? Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co jeszcze wymyślisz! I ta sugestia z armią...
    Pozdrawiam i życzę dużo weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham twojego bloga i zastanawiam się, czy zamierzasz jeszcze dodawać rozdziały?

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj.Weszłam na twojego bloga dzisiaj i od razu się zakochałam,jest cudowny!Przeczytałam dzisiaj te 14 rozdziałów i nadal mam niedosyt.Ten Lily-potwór,albo ziemia radioaktywna mega!!!! Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na ruinach Stanów Zjednoczonych powstało państwo o nazwie Panem, w którym panował porządek i harmonia. Wszyscy mieszkańcy żyli w spokoju i beztrosce, nie martwiąc się o przyszłość...
    Błąd.
    Myśleliście, że to koniec brutalnej walki? Ha.
    Walka dopiero się rozpoczyna.
    Pewne dwie dziewczyny, obie odważne, ambitne i silne, muszą sobie nawzajem stawić czoła. Czy będzie to walka dobra ze złem? Czy nastoletnia Michelle, słynna Córka Kosogłosa, zdoła opanować piekło, które rozpętała niejaka White?
    Pamiętajcie, w Panem nie można ufać nikomu. Jesteście zdani tylko na siebie.

    http://maybe-one-day-world-will-be-different.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

SPAM to zuuo. Spróbuj tylko wkleić link na swojego bloga, nie napisawszy przedtem nic o rozdziale, to wybacz, ale nie ręczę za siebie. Przecież nie po to spędzam czas, starając się dobrze pociągnąć akcję, żebyś ty nawet nie zerknął na moje wypociny!

Widzowie