piątek, 29 marca 2013

Rozdział 9 ,,Róg Obfitości"

                  Podeszłam bliżej. Co chwila zerkałam nerwowo w stronę rozłożystego dębu, na którym w bezruchu zamarł Lucas. Mimo to, że ciągle jest gotowy, by zeskoczyć stamtąd i zabić każdego zawodowca jeden po drugim, to i tak czułam dziwny niepokój i palce, zaciśnięte kurczowo na trójzębie, nie chciały odpuścić. Gdy znalazłam się już w zasięgu wzroku zawodowców, stanęli na baczność. Jedna dziewczyna z czarnymi włosami opadającymi swobodnie do ramion i o brązowych oczach napięła do granic możliwości cięciwę. Chłopak obok niej, blondyn z niesfornymi, krótko obciętymi włosami, był gotowy rzucić we mnie oszczepem. Inni podobnie, tylko zmieniały się bronie, twarze i płci.
– Spokojnie. – cofnęłam się o pół kroku i uniosłam ręce w obronnym geście. – Jestem z Czwórki. Chcę do was dołączyć.
Owa czarnowłosa opuściła łuk i zrobiła duży sus w moją stronę.
– Niech będzie.. jednak jeżeli tylko coś pójdzie nie tak z twojej winy, będziesz jedną krwawą plamą, wszystko jasne? – wychrypiała i odsunęła się, by na mnie popatrzeć.
– Tak. – wysiliłam się na pewność w moim głosie.
– Walczysz tylko trójzębem? – zdziwił się jakiś barczysty nastolatek o brązowych włosach i szarych oczach. Przez ramię miał przerzucony kołczan, do pasa zawiązane dwa miecze i całą gromadę noży, a w prawej dłoni trzymał łuk. Skinęłam lekko głową. – Może chcesz jakąś broń z naszego arsenału?
– Może trochę noży i jeden łuk.. nic więcej mi nie potrzeba. – noże dla mnie, łuk dla Lucasa. Wspominał kiedyś, że ma zamiar strzelać.
                 Poszłam za owym chłopakiem.
– Jak się nazywasz? – zapytałam, podczas gdy on szukał odpowiedniego pasa do mojej sylwetki.
– Thomas. Jestem z dwójki. Ta, która do ciebie podeszła, to Lily z mojego dystryktu. A ty? – odpowiedział, wkładając do środka trochę broni.
– Cher. – powiedziałam. W milczeniu zawiązał wokół moich bioder pas.
– Weź sobie jakiś łuk i kołczan pełen strzał. – rzekł. – Powinny być.. o, tam. – wskazał palcem na odległy koniec konstrukcji. Zawodowcy osiedlili się w Rogu Obfitości, więc nietrudno zgadnąć, że mają broni i jedzenia pod dostatkiem. Zadymki jak dotychczas nie ma. Wtedy przychodzi mi na myśl widok śnieżnych wilków, dotknięcie łapami góry, ścierwo, krew.. Przygryzam wargę. Nurtuje mnie ta czerwona ciecz, wydostająca się z ciała psa, mimo tego, że nie miała skąd wypłynąć. Cher, skup się! – skarciłam siebie w myślach i przewiesiłam sobie przez ramię skórzany, brązowy kołczan. Napięłam cięciwę łuku i wypuściłam ją z charakterystycznym dźwiękiem. Jest dobrze. Mogę wyjść.
                 Przeszłam przez śnieg, brodząc w nim po kostki. Słońce pada na biały puch powodując jego delikatne iskrzenie. Dzisiaj już nie jest tak zimno jak wczoraj. Postanowili nas trochę ogrzać. Policzyłam wszystkich zawodowców. Jest ich niewielu – ze mną tylko pięć. Naciągnęłam wyżej skórzane rękawiczki, kilka milimetrów ponad kostki.
– Może trzeba się trochę przejść po tym lesie? Wiecie.. urządzić sobie rzeź. – uśmiechnęła się demonicznie Lily. – Tak, jak z tamtym smarkaczem. Bez urazy. – zwróciła się do mnie. Przybrałam obojętny wyraz twarzy. To ona zabiła Noela. Mimowolnie zacisnęłam mocniej palce na rękojeści jednego z noży oraz trójzębie. Przez jedną, ulotną chwilę miałam ochotę się na nią rzucić z bronią. Na tą jedyną sekundę zapomniałam o strachu. Był tylko gniew i nienawiść.
– Dzisiaj.. może nie. Musimy się przygotować, organizatorzy igrzysk zawsze coś przygotują.. – stwierdził Thomas. – Lily, narazie pohamuj swój pierwotny instykt ,,Bić, bić, zabić, zabić, spalić, spalić" – tutaj parsknął śmiechem. Czarnowłosa wydęła usta obrażona i założyła ręce na piersi.
– Zamknij się, Simpson. – warknęła. – Ty byś tylko gadał. Tak samo paplałeś na rozpoczęciu i gdybym cię nie pociągnęła, psie, to byś nie zdobył tego Rogu.
– A ty byś wybiła od razu każdego w zasięgu piętnastu mil! – odparował chłopak. Patrząc na tą kłótnię widzę dwójkę dzieciaków sprzeczających się o pierwszeństwo pływania. W moim dystrykcie często tak się dzieje – pokazują sobie języki, odwracają się plecami do siebie, a i tak wiadomo, że się pogodzą. Potem wybuchnie kolejna kłótnia o wejście do wody i tak dalej. Wkrótce zapadł zmierzch i ja zostałam na warcie. Podeszłam do krzaków i delikatnie, cichutko rozchyliłam gałązki. Lucas wciąż tam był i na mój widok uśmiechnął się lekko, a potem uciekł do labiryntu..

***


Nie wiem, czemu teraz znajduję tak dużo czasu na pisanie..
Wiecie, że mi teraz pada śnieg? -.- No cóż. Przeczytałam wasze opinie pod poprzednim rozdziałem i teraz staram się nie popełniać tych samych błędów. 


4 komentarze :

  1. U mnie była dzisiaj zamieć śnieżna xD
    Rozdział super ^_^ Może trochę za szybko ją przyjęli do siebie i zaufali ;p
    ,,Bić, bić, zabić, zabić, spalić, spalić" - mistrzostwo :D
    pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział ^_^

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas też śnieg sypał. Masakra...
    Co do rozdziału, to świetny.
    Zapraszam: http://1dlittleaccident.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba najlepszy jak dotąd rozdział.
    Lily to takie delikatne imię, zupełnie do niej nie pasuje i to mi się podoba. :D W ogóle fajna ta Lily, trochę przypomina mi Clove.

    OdpowiedzUsuń
  4. nominowalam cie do the versatile blogger. wiecej na thehungergamesrue69.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

SPAM to zuuo. Spróbuj tylko wkleić link na swojego bloga, nie napisawszy przedtem nic o rozdziale, to wybacz, ale nie ręczę za siebie. Przecież nie po to spędzam czas, starając się dobrze pociągnąć akcję, żebyś ty nawet nie zerknął na moje wypociny!

Widzowie