poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 4 ,,Sojusz"

                   Odkąd dowiedziałam się, że Lucas nie jest wcale niemy i jeszcze jest trybutem, zaczęłam go rozgryzać. Patrzyłam z uwagą, jak na szkoleniu wypuszcza strzałę, albo mieczem odrywa głowę kukły. Był dobry. Aż za dobry. Jednak mimo to często mi pomagał nauczyć się wielu rzeczy. Na przykład, pod jego czujnym okiem wypuściłam pierwszą celną strzałę. Byłam z siebie dumna, gdy ta uderzyła w ruchomą tarczę. Lucas po tamtym nagłym wyzwaniu pozbył się peruki. Miał śliczne brązowe loki oraz piwne oczy. Był przystojny, nie powiem. Ale nie. Nie zakocham się. Po moim trupie, czyli za parę dni. Spędzaliśmy razem dużo czasu. To naprawdę fajny chłopak, a nie pusty laluś, który całkowicie poddał się Kapitolskim kultom. Teraz spacerowaliśmy na dachu Ośrodka, patrząc, jak słońce powoli znika za horyzontem. Widok mógłby się wydawać typowo romantyczny, jednak nie za polem siłowym. To dość zniekształciło tą gwiazdę, ale mimo wszystko nadal był w tym urok, taki, któremu zawsze poddawałam się gdy byłam mała. Siadałam wtedy na skale, o którą uderzały fale. Ojciec, wciągający w łódce sieci, szykował się do opuszczenia łowów. A ja patrzyłam i byłam zafascynowana. Dopóki tarcza słońca nie zniknęła całkiem za horyzontem, do tego czasu tam siedziałam, ku irytacji opiekuna. A potem matka zmarła i dobre czasy się skończyły. Tata zaczął pić, a ja, spanikowana, nie miałam odwagi powiedzieć "Jeszcze posiedzę" po zakończonych łowach.
                    – Czym masz zamiar walczyć na arenie? Zostały już tylko dwie doby. – z zamyśleń wyrwał mnie głos Luca. Spójrzałam na niego, siadając na dachu.
– Trójzębem, jeżeli będzie. Jeżeli nie, wezmę, co znajdę i czym umiem walczyć. – wzruszyłam ramionami. – A ty?
– Mieczem i łukiem. – odparł spokojnie, siadając obok mnie i posyłając mi uroczy uśmiech. – Sojusze są ważne na Głodowych Igrzyskach. Może.. może czas go zawrzeć? – szepnął, wyciągając w moją stronę rękę. Bez namysłu uścisnęłam ją lekko. – Sojusz?
– Sojusz. – odpowiedziałam cicho, patrząc w jego piwne tęczówki. Przez tę ulotną chwilę, kiedy złapaliśmy kontakt wzrokowy, moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
– Czas wracać. Mentorzy nie będą zachwyceni, jak się dowiedzą, że jesteśmy na dachu Ośrodka razem. – wstaliśmy, po czym zbiegliśmy po schodach na piętro "hotelowe". Tak je nazywaliśmy. Kiedy staliśmy już przy drzwiach mojej sypialni, żegnając się jak zwykle, gnana impulsem lub po prostu głupotą, musnęłam wargami jego policzek.
– Dobranoc. – wyjąkałam zawstydzona, także i on się zarumienił, ale uśmiech na jego twarzy prawie niezauważalnie się poszerzył.
– Branoc. – odpowiedział, po czym ruszył korytarzem, a ja nie weszłam do pokoju, dopóki nie zniknął za zakrętem. Przekroczyłam próg pomieszczenia, po czym zamknęłam dębowe drzwi. W pokoju panował półmrok, jedynie księżyc, który nagle zawisł na niebie rzucał na podłogę i łóżko biały cień. Nie kwapiłam się, by włączyć światło. Wymacałam jedynie w szafie piżamę, umyłam na szybko zęby i wsunęłam się pod kołdrę. Ale sen nie przyszedł tak łatwo. Z każdym dniem bałam się Igrzysk coraz bardziej. Jednak w końcu poddałam się Morfeuszowi.

                   Mała dziewczynka, zeskoczywszy z ramion ojca, który w jednej ręce trzymał łopatę, uparcie szła w dół. Dotknęła zimnego ciała rodzicielki, i nie wiedzieć czemu, poczuła nagły smutek.
– Mamusiu, obudź się. – jednak ta nawet nie drgnęła. 
– Biedne dziecko. – szepnęła jakaś kobieta za nią, a potem usłyszała pomruki. Dziewczynka podskoczyła i szybko uciekła na ramiona taty. Czemu wszyscy są ubrani na ten brzydki, ciemny kolor? I czemu mama się nie rusza? Chciała wiedzieć. Jednak, gdy zwróciła główkę w stronę ojca, spotkała się z jego smutnymi oczami. Coś tu było nie tak. 
– Umarła przez te Igrzyska, mówię wam. Widziałam moment jej śmierci w telewizji. To było straszne. Okropna śmierć. – gdzieś z tyłu słyszała podniecony szept. Nie chciała tego słuchać. Mama się obudzi! Jednak nagle zaczęli ją zasypywać.
– Nie! Zostawcie mamusię w spokoju! Nie! – krzyk rozdarł jej gardło. Wszyscy zamarli..

                    Obudziłam się z płaczem. Dobrze, że nikt mnie nie słyszał. Za oknem świtało. Co to za różnica, kiedy wstanę na śniadanie? Weszłam do łazienki, analizując swój sen. Czemu akurat ten moment mi się przyśnił? Gorąca woda spływała po moim ciele i starałam się skupić właśnie na tym uczuciu, żeby wyprzeć resztę nieprzyjemnych emocji. Z, niestety, marnym skutkiem. Wyszczotkowałam włosy, po czym ubrałam się w obowiązkowy strój w Ośrodku Szkoleniowym. Wyszłam z pokoju, po czym zapukałam do drzwi Lucasa. Jednak, nie czekając na jakąś reakcję, pchnęłam drzwi. Lecz zrezygnowałam z budzenia go. Tak słodko spał.. Cher, opanuj się. Zamknęłam drzwi i zbiegłam na dół, do jadalni. Jeszcze nikogo nie było. Jednak zaraz przy stole pojawiła się Elisabeth. Na mój widok wytrzeszczyła oczy, ale o nic nie pytała. Przyjrzałam się jej. Dyniowa, neonowa peruka, przekrzywiona nieco na bok, pewnie założona rano z roztargnieniem. Pomarańczowy żakiet i biała bluzka bez ramiączek, a także pomarańczowa mini do kompletu. Na nogach miała wysokie szpilki, zgadnijcie, w jakim kolorze? 

                     Kiedy i Noel pojawił się na śniadaniu, Elisabeth w końcu przemówiła chrypliwym głosem:
– Musimy porozmawiać. – rzekła, patrząc na nas z błyskiem w oku. Nie przeczuwałam wtedy jeszcze, co mentorka chce nam powiedzieć. I chyba, wolałabym tego nie słyszeć.

2 komentarze :

  1. Przerwałaś w takim momencie, że będę tu zaglądać jeszcze częściej niż do tej pory. Nie mogę się doczekać dalszych wydarzeń. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. świetnie ;******
    Bardzo mi się podoba ;**** <3

    OdpowiedzUsuń

SPAM to zuuo. Spróbuj tylko wkleić link na swojego bloga, nie napisawszy przedtem nic o rozdziale, to wybacz, ale nie ręczę za siebie. Przecież nie po to spędzam czas, starając się dobrze pociągnąć akcję, żebyś ty nawet nie zerknął na moje wypociny!

Widzowie