piątek, 29 marca 2013

Rozdział 9 ,,Róg Obfitości"

                  Podeszłam bliżej. Co chwila zerkałam nerwowo w stronę rozłożystego dębu, na którym w bezruchu zamarł Lucas. Mimo to, że ciągle jest gotowy, by zeskoczyć stamtąd i zabić każdego zawodowca jeden po drugim, to i tak czułam dziwny niepokój i palce, zaciśnięte kurczowo na trójzębie, nie chciały odpuścić. Gdy znalazłam się już w zasięgu wzroku zawodowców, stanęli na baczność. Jedna dziewczyna z czarnymi włosami opadającymi swobodnie do ramion i o brązowych oczach napięła do granic możliwości cięciwę. Chłopak obok niej, blondyn z niesfornymi, krótko obciętymi włosami, był gotowy rzucić we mnie oszczepem. Inni podobnie, tylko zmieniały się bronie, twarze i płci.
– Spokojnie. – cofnęłam się o pół kroku i uniosłam ręce w obronnym geście. – Jestem z Czwórki. Chcę do was dołączyć.
Owa czarnowłosa opuściła łuk i zrobiła duży sus w moją stronę.
– Niech będzie.. jednak jeżeli tylko coś pójdzie nie tak z twojej winy, będziesz jedną krwawą plamą, wszystko jasne? – wychrypiała i odsunęła się, by na mnie popatrzeć.
– Tak. – wysiliłam się na pewność w moim głosie.
– Walczysz tylko trójzębem? – zdziwił się jakiś barczysty nastolatek o brązowych włosach i szarych oczach. Przez ramię miał przerzucony kołczan, do pasa zawiązane dwa miecze i całą gromadę noży, a w prawej dłoni trzymał łuk. Skinęłam lekko głową. – Może chcesz jakąś broń z naszego arsenału?
– Może trochę noży i jeden łuk.. nic więcej mi nie potrzeba. – noże dla mnie, łuk dla Lucasa. Wspominał kiedyś, że ma zamiar strzelać.
                 Poszłam za owym chłopakiem.
– Jak się nazywasz? – zapytałam, podczas gdy on szukał odpowiedniego pasa do mojej sylwetki.
– Thomas. Jestem z dwójki. Ta, która do ciebie podeszła, to Lily z mojego dystryktu. A ty? – odpowiedział, wkładając do środka trochę broni.
– Cher. – powiedziałam. W milczeniu zawiązał wokół moich bioder pas.
– Weź sobie jakiś łuk i kołczan pełen strzał. – rzekł. – Powinny być.. o, tam. – wskazał palcem na odległy koniec konstrukcji. Zawodowcy osiedlili się w Rogu Obfitości, więc nietrudno zgadnąć, że mają broni i jedzenia pod dostatkiem. Zadymki jak dotychczas nie ma. Wtedy przychodzi mi na myśl widok śnieżnych wilków, dotknięcie łapami góry, ścierwo, krew.. Przygryzam wargę. Nurtuje mnie ta czerwona ciecz, wydostająca się z ciała psa, mimo tego, że nie miała skąd wypłynąć. Cher, skup się! – skarciłam siebie w myślach i przewiesiłam sobie przez ramię skórzany, brązowy kołczan. Napięłam cięciwę łuku i wypuściłam ją z charakterystycznym dźwiękiem. Jest dobrze. Mogę wyjść.
                 Przeszłam przez śnieg, brodząc w nim po kostki. Słońce pada na biały puch powodując jego delikatne iskrzenie. Dzisiaj już nie jest tak zimno jak wczoraj. Postanowili nas trochę ogrzać. Policzyłam wszystkich zawodowców. Jest ich niewielu – ze mną tylko pięć. Naciągnęłam wyżej skórzane rękawiczki, kilka milimetrów ponad kostki.
– Może trzeba się trochę przejść po tym lesie? Wiecie.. urządzić sobie rzeź. – uśmiechnęła się demonicznie Lily. – Tak, jak z tamtym smarkaczem. Bez urazy. – zwróciła się do mnie. Przybrałam obojętny wyraz twarzy. To ona zabiła Noela. Mimowolnie zacisnęłam mocniej palce na rękojeści jednego z noży oraz trójzębie. Przez jedną, ulotną chwilę miałam ochotę się na nią rzucić z bronią. Na tą jedyną sekundę zapomniałam o strachu. Był tylko gniew i nienawiść.
– Dzisiaj.. może nie. Musimy się przygotować, organizatorzy igrzysk zawsze coś przygotują.. – stwierdził Thomas. – Lily, narazie pohamuj swój pierwotny instykt ,,Bić, bić, zabić, zabić, spalić, spalić" – tutaj parsknął śmiechem. Czarnowłosa wydęła usta obrażona i założyła ręce na piersi.
– Zamknij się, Simpson. – warknęła. – Ty byś tylko gadał. Tak samo paplałeś na rozpoczęciu i gdybym cię nie pociągnęła, psie, to byś nie zdobył tego Rogu.
– A ty byś wybiła od razu każdego w zasięgu piętnastu mil! – odparował chłopak. Patrząc na tą kłótnię widzę dwójkę dzieciaków sprzeczających się o pierwszeństwo pływania. W moim dystrykcie często tak się dzieje – pokazują sobie języki, odwracają się plecami do siebie, a i tak wiadomo, że się pogodzą. Potem wybuchnie kolejna kłótnia o wejście do wody i tak dalej. Wkrótce zapadł zmierzch i ja zostałam na warcie. Podeszłam do krzaków i delikatnie, cichutko rozchyliłam gałązki. Lucas wciąż tam był i na mój widok uśmiechnął się lekko, a potem uciekł do labiryntu..

***


Nie wiem, czemu teraz znajduję tak dużo czasu na pisanie..
Wiecie, że mi teraz pada śnieg? -.- No cóż. Przeczytałam wasze opinie pod poprzednim rozdziałem i teraz staram się nie popełniać tych samych błędów. 


czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 8 ,,Plany i nadzieje"

                 Lucas lekko mną potrząsnął. Leniwie otworzyłam powieki, ale zaraz od razu się ożywiłam. Złapałam trójząb leżący obok naszego ,,legowiska". W kącie jaskini pobłyskuje nożyk Noela i fala wczorajszych wspomnień uderza we mnie z całą swoją siłą. Muszę wziąć do płuc cały haust powietrza. Ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia, jednak starałam się go stłumić.
Jesteśmy na Głodowych Igrzyskach. Tutaj nie ma miejsca na płacz, miłość i współczucie.
– Ranek. Czas wstawać. – powiedział sojusznik. Do kolana ma już przywiązany miecz, a jego palce są zaciśnięte na jego rękojeści. Zawsze gotowy do ataku.
– Tak.. – uśmiechnęłam się blado, otrzepując trawę z kolan i ud. Z góry skapuje woda. Przez dziury w kamiennych ścianach wpadają nieśmiało promienie słoneczne. Uznałam to za dobry znak. Jesteśmy na arenie już bitą dobę. Wyszliśmy z jamy i wzdrygnęłam się lekko. Mimo ładnej pogody było zimno, a przecież mamy na sobie grubą warstwę ubrań. Przypomniały mi się pewne Igrzyska, gdzie był okropny mróz i zero drewna. Trybuci wyginęli wtedy z zimna. Miałam może 8 lat jak to oglądałam. Siedziałam na kolanach mamy, tata był jeszcze na łowach. W najokropniejszych momentach rodzicielka zasłaniała mi ręką oczy, a kiedy śniły mi się potem koszmary, trzymała mnie przez całą noc w ramionach i śpiewała kołysanki. Zginęła na Ćwierćwieczu Poskromienia. Pamiętam, że miała sojusz z Haymitchem Abernathym. Oglądałam to. Mama mogła wrócić do domu, ale po rozwiązaniu umowy zabił ją jakiś zawodowiec. Przez tego chłopaka z Dwunastki. Gdyby nie odszedł, wygrałaby i nie musiałabym teraz być tutaj. Jeżeli jakimś cudem przeżyję, to ją pomszczę – zadecydowałam.
– Pokażesz mi to, co wczoraj widziałaś? – zapytał wreszcie cichym głosem Luc. Skinęłam głową i delikatnie złapałam go za łokieć. Przez kilkanaście minut błądziliśmy po lesie, ale w końcu zobaczyłam znajome przerzedzenie krzaków i szum wody. Odgarnęłam gałązki i oto staliśmy oboje na tej samej górce. Zjechaliśmy na sam dół, do zrujnowanego miasta. Niedaleko jeszcze leżało ścierwo wilka, a śnieg wokół niego przybrał mocno czerwoną barwę. Brązowooki czubkiem buta przewrócił psa na bok. Nic. Nawet draśnięcia. Więc skąd ta krew?
              – Wiesz co? – powiedział, przyklękając przy ścierwie. – To nie jest normalne. Ale teraz nie o tym. W lesie jest mało zwierzyny, więc może.. zrobimy mały napad na spiżarnię zawodowców. Co ty na to?
– Zwariowałeś? Jak nas zauważą, będziemy trupami!
– Chyba zapomniałaś, z jakiego jesteś dystryktu. Z Czwórki pochodzą zawodowcy! I to, że Noel oraz ty jesteście wyjątkami, nie oznacza, że oni o tym wiedzą..
– A ty jesteś z Siódemki, więc może pomyślisz o jakimś drewnie, zanim przystąpimy do opracowywania planu? – warknęłam. Lucas przewrócił oczami.
– Masz szczęście, że ukryłem topór w jaskini.
          Gdy już trochę się ociepliliśmy, zaczęliśmy omawiać plan. Dosyć niechętnie zgodziłam się na niego. Miałam jutro dostać się do obozu zawodowców. Luc miał mnie obserwować z ukrycia. Musiałam do nich dołączyć, a potem poznać ich zamiary, zabrać gdzieś. W tym czasie sojusznik zabierze ze spiżarni zapasy, po czym pomoże mi uciec.
– Czasami myślę, że po prostu zwariowałeś, wiesz? – zaśmiałam się. W moim sercu narodziła się nadzieja. Może nie wszystko stracone..

***

Taadaam. Ósemka jako zadośćuczynienie za 11 dni przerwy. :) Nie bardzo wiem, jak mi wyszedł ten rozdział. Ja myślę, że w miarę, chociaż nie dzieje się nic specjalnego. Opinię jednak zostawiam wam.

środa, 27 marca 2013

Rozdział 7 ,,Śmierć''

                                Zaczerpnęłam powietrza do płuc i powoli zjechałam na dół na nogach. Śnieg skrzypiał przy każdym moim kroku, jednak starannie zacierałam swoje ślady. Chodziłam pomiędzy brudno-szarymi, niskimi budyneczkami obrośniętymi z każdej strony mchem i pleśnią. Oddech był teraz dobrze widoczną parą wypuszczaną z ust. Odwróciłam się i zobaczyłam zamieć, nadnaturalnie szybko przelatującą nad labiryntem i podążającą dokładnie w stronę miasta. Zamarłam na chwilę, ale zaraz potem zauważyłam, że tam, gdzie ziemi dotyka zadymka z białego puchu tworzą się białe wilki. Serce na ten widok zaczęło się wiercić, jak ptak zamknięty w klatce. Wpadłam do pierwszego lepszego otwartego budynku. Zaryglowałam drzwi i rozejrzałam się. Było to całkowicie puste, pogrążone w mroku, kwadratowe pomieszczenie. Miało może trzy, dwa metry kwadratowe, ale nie przeszkadzało mi to. Słyszałam wycie wilków za drzwiami i zacisnęłam mocniej palce na trójzębie, aż pobielały mi knycie. Powietrze w środku było przesycone wilgocią.  Przez szparę w obluzowanych deskach dachu wpadało trochę świeżego tlenu, co niewątpliwie przynosiło mi ulgę. Muszę zaczekać aż zamieć przejdzie. Wtedy prawdopodobnie wilki znikną.
                                   Znikąd rozbrzmiał hymn Kapitolu. Odważyłam się zerknąć przez okno i na chwilę nawet przestałam oddychać, a serce mi zamarło.
Wśród zdjęć nieznanych mi trybutów zobaczyłam Noela.
Musiałam nie słyszeć wystrzału z armaty. Kto go zabił? – przeszło mi przez myśl. Niby nie łączyła mnie z nim jakaś niezwykła więź, ale chciałam ochronić tego dwunastolatka. Przypomniałam sobie słowa, które wypowiedziałam do niego w pociągu.
Śmierć jest dobra. Wtedy nie masz żadnych zmartwień, nie boisz się o jutro i nie żyjesz ulotną nadzieją, którą trudno zyskać, a łatwo utracić. 
Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu i wtedy nawiedza mnie okropna myśl. Nie, Lucas nie byłby w stanie zabić dzieciaka, nawet na Igrzyskach. Nie byłby do tego zdolny. Na chwilę nawet zapominam o wszystkim. O wilkach, o nieodkrytych zakątkach areny, trybutach, czyhających tylko na to, żeby mnie zabić tu i teraz. Bez namysłu pchnęłam drzwi. Muszę się dowiedzieć.
                                     Biegłam, nie zwracając na panującą tu zamieć i wyjących psach. Gdy wreszcie znajduję się w labiryncie zieleni, dostrzegłam, że one wcale nie zwracają uwagi na mnie. Są zaciekawione widokiem o wiele wyżej. Właśnie jeden z nich dotknął łapami podnóża góry. Natychmiast odrzuciło go na może czternaście metrów. Przez chwilę jeszcze nieporadnie machał ogonem, a potem zamarł w bezruchu i opadł bez życia na śnieg. Wokół niego utworzyła się kałuża krwi.
Nie rozumiem. Co się stało? Przecież pole siłowe otaczające arenę nie powoduje ran. Po prostu, od razu umierasz, jeżeli ktoś szybko nie przeprowadzi reanimacji. Bez krwi. Przerażona oddaliłam się od zrujnowanego miasta. Kilka minut gubiłam się w ciemności, jednak w końcu znalazłam Lucasa.
– Gdzie byłaś tak długo? – zapytał, odbierając mi z ręki butelkę wody. Wrzucił do niej jodynę.
– Znalazłam drugą stronę areny. Nikt jej chyba jeszcze nie odkrył. Tam jest zniszczone miasto, a po zamieci śnieżne wilki. I tam, w okolicach gór, jest coś dziwnego.. – szepnęłam bardzo cicho. 
– Noel nie żyje, ale to chyba już wiesz, prawda? – odpowiedział po chwili niezręcznej ciszy. Skinęłam głową.
– Jak to się stało?
– Uciekł z jaskini i złapał go zawodowiec. W chwilę później był martwy. – wyjaśnił.
– Skąd to wiesz?
– Wracałem z polowania i.. widziałem go. – odpowiedział. – Chodź do środka. Trzeba coś zjeść.


***

Tak.. nie jest najlepszy.. i dodany całe wieki po poprzednim, ale mam teraz nawał nauki. Jednak teraz wolne i myślę, że już nie będzie takich dużych przerw pomiędzy rozdziałami.

Wow! Dziękuję za 6 obserwujących!

czwartek, 21 marca 2013

The Versatile Blogger

Każdy nominowany powinnien:


- podziękować nominującemu,
- pokazać nagrodę na blogu,
- ujawnić siedem faktów o sobie,
- nominować dziesięć blogów i poinformować o tym

Zostałam nominowana przez Nie igraj z falą, bo zabierze cię prąd.


Fakty o mnie: 


- Chcę studiować filologię polską i angielstykę,
- Chciałabym wydać książkę. Nie mam pojęcia, o jakiej tematyce, ale to wydam.
- Ludzie w mojej klasie uważają, że upadłam na głowę, bo wolę książki.
- Inni uważają, że jestem bardzo wrażliwa i nie mogę oglądać horrorów, ale bardzo się mylą.
- Lubię w lecie rozłożyć się na leżaku, patrzeć w panoramę Łomży i wyobrażać sobie, co się dzieje w tych wszystkich wieżowcach.
- Nienawidzę okazywać emocji, przez co moi rodzice myślą, że jestem albo bardzo twarda, albo skryta w sobie.
- Od zawsze marzyłam, żeby zostać pisarką. Jeżeli by mi się nie udało, chciałabym być projektantką wnętrz.


Nominuję:



Mam tylko dziewięć nominacji, a to dlatego, że za Chiny nie umiem znaleźć magicznej 10, w którą zagłębiam się z wielką ochotą, a która jeszcze urzęduje na blogspot. 
Aha. I proszę mnie nie nominować do Liebster Award. 

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 6 ,,Czas start!"

                           Jednak postać przypominająca mojego ojca spojrzała w moją stronę. Mężczyzna wstał i.. wyszedł. Tak po prostu wyszedł. Jeszcze długo po tym siedziałam w bezruchu, nadal wpatrując się w puste krzesło na trybunach.
– To już koniec. Powodzenia, trybuci i dobranoc państwu! – usłyszałam krzyk Ceasar'a, dzięki któremu znów powróciłam do rzeczywistości. Wstałam, a obok mnie pojawili się Strażnicy Pokoju. Hmm.. dawno nie widziani "koledzy". Nie poczułam się ani trochę bezpieczniej w ich towarzystwie. Wręcz przeciwnie. Gdy rzuciłam się na łóżko, niemalże od razu zasnęłam.
                              Rano obudziła mnie ruda awoksa. Ubrałam się i pobiegłam na dół, a stres i strach przepełniał mnie od czubka głowy po palce. Nie chciałam, by ten dzień nastąpił. Jadłam wszystko, co mi dano, myśląc, że na arenie nie będę miała już jedzenia pod dostatkiem.
– Czas iść. – wychrypiała Elisabeth, żegnając się z nami uściskiem.
– Noel.. – szepnęłam do niego. – Uciekaj razem ze mną, dobrze? – zapytałam, głaskając go po głowie. Dwunastolatek tylko kiwnął głową. Po krótkiej podróży pociągiem znaleźliśmy się w czymś w rodzaju podziemi, z dużą ilością różnych wind i korytarzy. Wepchnięto mi w ręce gruby, zielony sweter, czarną kurtkę, ciepłe spodnie, skórzane kozaki i rękawiczki. Miałam włosy uczesane w bardzo wysoki, ciasny kucyk. Ubrałam się i spojrzałam w lustro. To zdecydowanie nie leżało na mnie dobrze, ale nie myślałam o tym. Miałam tylko nadzieję, że na arenie takie odzienie wystarczy, żeby nie zamarznąć na śmierć. Wzięłam głęboki oddech. Nadszedł czas.
Stanęłam na platformie, która po kilkunastu sekundach wyniosła mnie na górę. Na początku nic nie widziałam, oślepiła mnie biel. Jednak w końcu moje oczy przywykły do panującego tu koloru. Rozejrzałam się. Byliśmy na jakiejś górze, panowała tu zamieć. Przed nami, na dole, majaczyła złota budowla Rogu Obfitości, jednak nawet tutaj porozrzucane były gdzie nie gdzie jakieś bronie i plecaki. Na krótką chwilę napełniła mnie radość. Tuż obok mojej platformy leżał trójząb! Nie wierzyłam w swoje szczęście. Za nami był zielony las, który jakimś cudem śnieg omijał, ale mimo to wszędzie panował okropny mróz.
– Gotowi? – krzyknął nieznany mi głos. – Czas start!
                            Rozległy się bojowe krzyki i trybuci rzucili się do Rogu Obfitości. Zgarnęłam szybko trójząb i plecak, po czym pobiegłam ile sił w nogach do lasu. Za mną biegł Noel, który stał obok mnie na platformie. Pomyślałam, że Luca znajdę później. Usłyszałam wystrzał z armaty, a potem drugi i trzeci. Ciekawe, kto umarł, pomyślałam. Chwyciłam chłopca za rękę. Ten las był co najmniej dziwny. Wokół mnie sosny i krzewy rosły tak gęsto, że nie sposób było się przez nie przedrzeć. Czasami teren się zwężał, czasami wręcz przeciwnie. Stąpaliśmy po błocie, gdzieś w tle słyszałam szum sadzawki. Następny wystrzał. Trzeba było się streszczać.
Przyśpieszyłam tempo, jednak nagle wpadliśmy w ślepy, wąski zauek. Wtedy wszystko ułożyło się w logiczną całość. Wsadzili nas do jakiegoś cholernego labiryntu! Gratuluję pomysłowości. Biegłam leśnymi korytarzami nie wiem, ile czasu, ale w końcu i ja, i Noel się zmęczyliśmy. Doskwierał mi lekki głód i pragnienie.
– Przebiegniemy jeszcze kawałek. – wyszeptałam. Nagle zauważyłam, że dziecko miało w dłoni nóż. Nie taki wielki i ostry, ale zwykły nożyk, jakim czasami posługujemy się, by przeciąć liny w Czwartym Dystrykcie. – Dobrze, że też masz broń.
– Chyba tak. – odszepnął Noel. Nagle zobaczyłam postać biegnącą w naszą stronę. Przygotowałam trójząb i przyśpieszyliśmy tempa. Jednak ów człowiek zbliżał się bardzo szybko. Dwunastolatek ścisnął kurczowo moją rękę.
– Hej! – powiedział mężczyzna, a ja od razu rozpoznałam ten głos. To Lucas! Znalazł nas! Jak? Nie ważne. Stanęłam. – Cher, biegnę za tobą odkąd tylko zdobyłem broń przy Rogu Obfitości. Zauważyłaś, że w tym lesie jest coś nie tak? – zapytał, zatrzymując się przede mną.
– To leśny labirynt. – odparłam. – Jestem tego pewna.
– Lepiej upolujmy coś do jedzenia. Niedługo się ściemni i na pewno ta zamieć, która panowała na górze, przejdzie na las. Inaczej organizatorzy Igrzysk nie byliby sobą. Ostatnio widziałem tu gdzieś łanię.. – jednak jego wypowiedź przerwał huk z armaty.
– Lucas, trzeba się oddalić. Wszędzie mogą czaić się zawodowcy. – szepnęłam. Kiwnął głową i biegliśmy już w trójkę. Po jakimś czasie zauważyliśmy, że słońce zachodzi.
                          – Teraz chyba możemy się zatrzymać. – zadecydował Luc. – Co powiecie na przenocowanie w tej jaskini?
– Mi pasuje. – powiedziałam. – Pójdę po wodę.
– Ok. Ja coś upoluję. – odpowiedział i rozeszliśmy się, wszyscy w swoją stronę. Znalazłam w plecaku pustą butelkę. Ostrożnie, nie wypuszczając ani na chwilę trójzębu z ręki, szukałam strumyka, którego szum uparcie cały czas słyszałam. W lesie było cicho. Nagle jednak znalazłam wyjście z labiryntu. Wyglądało to identycznie jak przy Rogu Obfitości, z tym wyjątkiem, że było tu pusto, nie szalała zamieć i oczywiście brakowało Rogu. Zjechałam na dół i znalazłam ów strumień. Nabrałam wody, jednak szłam nadal dalej. Zobaczyłam kolejną, niższą górkę pokrytą śniegiem, a w dole.. zrujnowane miasto.
Czy ta arena przestanie mnie wreszcie zaskakiwać?!

***

Rozdział głównie poświęcony opisowi areny, ale w następnym rozdziale już więcej walki. Dziękuję za trzech obserwujących i trzy komentarze pod poprzednią notką. :D

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 5 "Ostatnia doba"

             To, co chciała nam – a bardziej mi – powiedzieć, wcale nie było miłe.
– Nie powinniście spotykać się z ludźmi z innych dystryktów. Nigdy. – powiedziała powoli. – A co dopiero, zawierać z nimi sojusze. Działajcie na własną rękę. Wyjdzie wam to na dobre. Poprowadzi do zwycięstwa.
– Coś sugerujesz? – warknęłam, bawiąc się bułką. – Nie mów mi, z kim mam się spotykać, a z kim nie!
– Cher, robię to dla twojego dobra!
– Jasne. A ja jestem z przeszłości! Mentorzy zawsze to mówią i co? Co z tego wynika? Przebita strzałą pierś! – uniosłam się, po czym trzasnęłam drzwiami jadalni. Oparłam się o ścianę, biorąc głęboki wdech. Pobiegłam do pokoju Lucasa, ale tam go nie zastałam. Pewnie jest na śniadaniu. Cóż, poczekam tu na niego. Rzuciłam się na miękkie, białe łóżko, rozglądając się po pomieszczeniu. Ściany o kolorze kawy z mlekiem, a jedna ciemno-fioletowa. Ciemna, drewniana podłoga, na której środku leżał okrągły, fioletowy dywan. Białe łóżko, na którym teraz leżę, z purpurowymi poduszkami. Jedna, ciemna szafa w rogu pokoju, obok łazienka, a jeszcze bardziej w bok wbudowana w ścianę półka, na której stały ułożone w równym rządku książki, których i tak nikt nie czyta. Bo kto ma na to czas, podczas, gdy stoi na krawędzi między życiem a śmiercią? Podniosłam się do pozycji siedzącej, gdyż nagle Lucas znalazł się w środku.
                 – Cześć? – rzucił, przypatrując się mi. – Ej, coś nie tak?
– Eh.. Nie, wszystko w porządku. Jak tam? – odpowiedziałam, przylepiając sobie do twarzy sztuczny uśmiech. Wcale nie byłam zadowolona z tego, że pokłóciłam się z mentorką w ostatniej dobie swojego życia. Lucas usiadł obok mnie i oparł się łokciem o łóżko.
– Przecież widzę. Mała, co jest? Powiedz mi. – posłał mi delikatny uśmiech, któremu uległam. Mam zdecydowanie za słabą wolę.
– Posprzeczałam się z Elisabeth. Ona wie. – przygryzłam dolną wargę. – Wie o sojuszu, o tym, że jesteśmy przyjaciółmi. Wie wszystko. Skąd? – ostatnie słowo zawisło pomiędzy nami, obijając się o moją czaszkę, powtarzane jak echo, słyszane mimo ciszy. Spójrzałam gdzieś w bok.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. – odpowiedział cichym, niskim głosem. Odgarnął mój niesforny kosmyk włosów z czoła. Ze świstem wypuściłam powietrze i zwróciłam głowę ku niemu. Byliśmy.. tak blisko. Zbyt blisko. Czułam na nosie jego miętowy oddech. Mimowolnie odsunęłam się i zacisnęłam powieki.
– Przepraszam. – szepnęłam. Poczułam, jak krew napływa mi do policzków. Głupie zakochanie. Głupia ja. Bo tak, teraz już mam pewność. Zakochałam się w Lucu. Mój oddech trochę przyśpieszył. Odważyłam się spójrzeć na chłopaka. Siedział w bezruchu, jakby zaskoczony moją reakcją. Jednak zaraz się otrząsnął.
– Nie masz za co. – odpowiedział, po czym wstał. – Chyba trzeba się zbierać. Dzisiaj ta cała szopka.
– No tak.. – odparłam i wyszłam z pokoju. W mojej sypialni, jak się spodziewałam, czekała Clea i Barbara.
                 Lucas miał zapewne niedługo tu być. Ciekawe, czy różowa, bo taki przydomek ode mnie dostała, też ma dla mnie jakąś niespodziankę. Może też jest trybutem albo siostrą Luca? Miałam dość wszystkiego i wszystkich. Okropnie się bałam Igrzysk. Ale to musiało kiedyś nastąpić. Elisabeth weszła do pokoju. Obrzuciła mnie wyrachowanym spójrzeniem.
– Cheryl, po zabiegach i kontakcie z Dave'm do mnie. Omówimy sprawę Igrzysk i tego, jaka będziesz podczas rozmowy z Ceasar'em. – rzuciła i wyszła, trzaskając drzwiami, które zaraz niepewnie się otworzyły. W progu stanął Lucas, ze srebną peruką na głowie, w żakiecie i reszcie tego durnego przebrania. Kręcili się przy moich włosach, jednak nie wiele zostało do roboty. Po kilkunastu minutach oznajmili, że skończyli swoją pracę i do akcji wkroczył Dave. W milczeniu dał mi śliczną sukienkę. Miała biały gorset bez ramiączek i spódnicę do kolan koloru morza. Na moje obnażone ramiona zarzucił szarawą narzutę, po czym podał mi buty na koturnie, które idealnie pasowały kolorystycznie do sukienki. Byłam gotowa. Obróciłam się przed lustrem, z uśmiechem błąkającym się mi w kącikach ust.
– Dziękuję. – powiedziałam, odwracając się twarzą do mulata.
– Trzymaj się na arenie, Cher. – odparł, po czym, ściskając mnie delikatnie w pasie, wyszedł z pokoju. Przypomniałam sobie o Elisabeth. Spokojnym krokiem ruszyłam w kierunku jadalni, gdzie zwykle przebywa, obmyślając Bóg wie co. Usiadłam na przeciwko kobiety, wstrzymując na kilka sekund powietrze. Ona spójrzała na mnie znad stosu zapisanych kartek.
– Już?
– Tak. – westchnęłam.
– A więc.. najpierw taktyka na Igrzyskach. Posłuchaj. – zniżyła swój głos do ledwie słyszalnego szeptu. – Udawaj bezbronną, zagubioną Cheryl Young. Potem, gdy zostanie zaledwie garstka zawodników, zdobądź broń i zabijaj z ukrycia. Nie pędź do Rogu Obfitości. Biegnij w drugą stronę, zbierając po drodze to, co jest najbliżej. Ukrywaj się, dopóki możesz. Staraj się odkryć plany innych trybutów. I.. nigdy nie daj się zabić. – zakończyła swoją wypowiedź, po czym wyprostowała się. Od któregoś momentu siedziała tak pochylona do mnie nad stołem. Powtarzałam sobie w myślach każde słowo, które padło z jej ust. Dziwne, nie zachowywała się tak, jakbyśmy się pokłóciły. Może dla dobra sprawy ukrywa swoją złość?
– Powodzenia, Cher. I niech los zawsze ci sprzyja. – uśmiechnęła się tajemniczo. – A teraz czas na rozmowę z Ceasar'em. – wzięła głęboki wdech. Założyłyśmy, że to Elisabeth jest prowadzącym, i po trzydziestu minutach poznawania mnie dogłębiej doszła do wniosku, że powinnam udawać uroczą, nie do końca pewną siebie i zabawną osiemnastolatkę. Przystałam ochoczo na jej propozycję. Nic lepszego nie wymyślę. Wkrótce wyszłam, by mogła porozmawiać z Noelem. Gdy mijałam się na korytarzu z dwunastolatkiem, uśmiechnęłam się do niego ciepło, starając się dodać chłopcowi otuchy. Nie wiem, czy podziałało.
            Dwie godziny później zawieziono nas na ten ogromny plac w Kapitolu. Było tam pełno ludzi. Słońce nad Panem zaczęło zachodzić. Dasz radę, dasz radę, powtarzałam sobie w myślach. Urocza, nie do końca pewna siebie, zabawna. 
Usiedliśmy na krzesłach. W zastraszającym tempie zbliżano się do Czwórki. Najpierw wyszedł Noel. Ostatnie sekundy rozmowy z Ceasar'em i..
– A teraz zapraszamy Cheryl Young! – z trudem opanowałam drżenie rąk i ruszyłam na scenę. Usiadłam na fotelu obok Ceasar'a.
– Witaj, słońce! – mężczyzna uśmiechnął się miło. – Powiadają, że na tych Głodowych Igrzyskach nie ma piękniejszego trybuta od ciebie. Czy to prawda?
– A jak pan sądzi? – Ceasar zaśmiał się.
– No cóż.. To prawda. Jesteś ładna. Co nam zaprezentujesz na Igrzyskach?
– To moja słodka tajemnica. Dowiecie się jutro. – odparłam, uśmiechając się lekko dla kamer. Zerknęłam na Elisabeth. Uniosła kciuk do góry. W sumie, to nie wiedziałam, że ludzie tak o mnie mówili. Nie uważałam siebie za specjalnie atrakcyjną osobę.
– W takim razie już nie mogę się doczekać. Czy to jest dla ciebie stres? – znowu posłałam spójrzenie mentorce. Ona tylko kiwnęła głową.
– Kto by się nie stresował, stojąc na cieńkiej granicy między życiem a śmiercią? Oczywiście, trochę się boję. Jak każdy. – powiedziałam. Odrzuciłam do tyłu włosy.
– Hm.. Chyba czas nam się kończy, Cheryl. Jednak mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. – powiedział, a ja zeszłam ze sceny. Różne naziwska, inne wyglądy..
– A teraz poprosimy Lucasa Stone! – na scenę wyszedł Luc. Zaczęłam słuchać z większą uwagą.
– Jak to jest być jednocześnie i stylistą, i trybutem? – zapytał.
– Ciekawie. Tylko tyle mogę powiedzieć. – odparł brązowooki. Jednak dalej mimowolnie już nie zwracałam uwagi na jego słowa, bo coś innego odwróciło moją uwagę.
Czy tam siedzi..
Nie, to nie możliwe.
Na trybunach siedział mój ojciec.

***

Chyba najdłuższy rozdział na tym blogu. Zapewne zanudziłam was na śmierć, hę? Jednak w następnym rozdziale już Igrzyska. Będzie się działo o wiele więcej.

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 4 ,,Sojusz"

                   Odkąd dowiedziałam się, że Lucas nie jest wcale niemy i jeszcze jest trybutem, zaczęłam go rozgryzać. Patrzyłam z uwagą, jak na szkoleniu wypuszcza strzałę, albo mieczem odrywa głowę kukły. Był dobry. Aż za dobry. Jednak mimo to często mi pomagał nauczyć się wielu rzeczy. Na przykład, pod jego czujnym okiem wypuściłam pierwszą celną strzałę. Byłam z siebie dumna, gdy ta uderzyła w ruchomą tarczę. Lucas po tamtym nagłym wyzwaniu pozbył się peruki. Miał śliczne brązowe loki oraz piwne oczy. Był przystojny, nie powiem. Ale nie. Nie zakocham się. Po moim trupie, czyli za parę dni. Spędzaliśmy razem dużo czasu. To naprawdę fajny chłopak, a nie pusty laluś, który całkowicie poddał się Kapitolskim kultom. Teraz spacerowaliśmy na dachu Ośrodka, patrząc, jak słońce powoli znika za horyzontem. Widok mógłby się wydawać typowo romantyczny, jednak nie za polem siłowym. To dość zniekształciło tą gwiazdę, ale mimo wszystko nadal był w tym urok, taki, któremu zawsze poddawałam się gdy byłam mała. Siadałam wtedy na skale, o którą uderzały fale. Ojciec, wciągający w łódce sieci, szykował się do opuszczenia łowów. A ja patrzyłam i byłam zafascynowana. Dopóki tarcza słońca nie zniknęła całkiem za horyzontem, do tego czasu tam siedziałam, ku irytacji opiekuna. A potem matka zmarła i dobre czasy się skończyły. Tata zaczął pić, a ja, spanikowana, nie miałam odwagi powiedzieć "Jeszcze posiedzę" po zakończonych łowach.
                    – Czym masz zamiar walczyć na arenie? Zostały już tylko dwie doby. – z zamyśleń wyrwał mnie głos Luca. Spójrzałam na niego, siadając na dachu.
– Trójzębem, jeżeli będzie. Jeżeli nie, wezmę, co znajdę i czym umiem walczyć. – wzruszyłam ramionami. – A ty?
– Mieczem i łukiem. – odparł spokojnie, siadając obok mnie i posyłając mi uroczy uśmiech. – Sojusze są ważne na Głodowych Igrzyskach. Może.. może czas go zawrzeć? – szepnął, wyciągając w moją stronę rękę. Bez namysłu uścisnęłam ją lekko. – Sojusz?
– Sojusz. – odpowiedziałam cicho, patrząc w jego piwne tęczówki. Przez tę ulotną chwilę, kiedy złapaliśmy kontakt wzrokowy, moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
– Czas wracać. Mentorzy nie będą zachwyceni, jak się dowiedzą, że jesteśmy na dachu Ośrodka razem. – wstaliśmy, po czym zbiegliśmy po schodach na piętro "hotelowe". Tak je nazywaliśmy. Kiedy staliśmy już przy drzwiach mojej sypialni, żegnając się jak zwykle, gnana impulsem lub po prostu głupotą, musnęłam wargami jego policzek.
– Dobranoc. – wyjąkałam zawstydzona, także i on się zarumienił, ale uśmiech na jego twarzy prawie niezauważalnie się poszerzył.
– Branoc. – odpowiedział, po czym ruszył korytarzem, a ja nie weszłam do pokoju, dopóki nie zniknął za zakrętem. Przekroczyłam próg pomieszczenia, po czym zamknęłam dębowe drzwi. W pokoju panował półmrok, jedynie księżyc, który nagle zawisł na niebie rzucał na podłogę i łóżko biały cień. Nie kwapiłam się, by włączyć światło. Wymacałam jedynie w szafie piżamę, umyłam na szybko zęby i wsunęłam się pod kołdrę. Ale sen nie przyszedł tak łatwo. Z każdym dniem bałam się Igrzysk coraz bardziej. Jednak w końcu poddałam się Morfeuszowi.

                   Mała dziewczynka, zeskoczywszy z ramion ojca, który w jednej ręce trzymał łopatę, uparcie szła w dół. Dotknęła zimnego ciała rodzicielki, i nie wiedzieć czemu, poczuła nagły smutek.
– Mamusiu, obudź się. – jednak ta nawet nie drgnęła. 
– Biedne dziecko. – szepnęła jakaś kobieta za nią, a potem usłyszała pomruki. Dziewczynka podskoczyła i szybko uciekła na ramiona taty. Czemu wszyscy są ubrani na ten brzydki, ciemny kolor? I czemu mama się nie rusza? Chciała wiedzieć. Jednak, gdy zwróciła główkę w stronę ojca, spotkała się z jego smutnymi oczami. Coś tu było nie tak. 
– Umarła przez te Igrzyska, mówię wam. Widziałam moment jej śmierci w telewizji. To było straszne. Okropna śmierć. – gdzieś z tyłu słyszała podniecony szept. Nie chciała tego słuchać. Mama się obudzi! Jednak nagle zaczęli ją zasypywać.
– Nie! Zostawcie mamusię w spokoju! Nie! – krzyk rozdarł jej gardło. Wszyscy zamarli..

                    Obudziłam się z płaczem. Dobrze, że nikt mnie nie słyszał. Za oknem świtało. Co to za różnica, kiedy wstanę na śniadanie? Weszłam do łazienki, analizując swój sen. Czemu akurat ten moment mi się przyśnił? Gorąca woda spływała po moim ciele i starałam się skupić właśnie na tym uczuciu, żeby wyprzeć resztę nieprzyjemnych emocji. Z, niestety, marnym skutkiem. Wyszczotkowałam włosy, po czym ubrałam się w obowiązkowy strój w Ośrodku Szkoleniowym. Wyszłam z pokoju, po czym zapukałam do drzwi Lucasa. Jednak, nie czekając na jakąś reakcję, pchnęłam drzwi. Lecz zrezygnowałam z budzenia go. Tak słodko spał.. Cher, opanuj się. Zamknęłam drzwi i zbiegłam na dół, do jadalni. Jeszcze nikogo nie było. Jednak zaraz przy stole pojawiła się Elisabeth. Na mój widok wytrzeszczyła oczy, ale o nic nie pytała. Przyjrzałam się jej. Dyniowa, neonowa peruka, przekrzywiona nieco na bok, pewnie założona rano z roztargnieniem. Pomarańczowy żakiet i biała bluzka bez ramiączek, a także pomarańczowa mini do kompletu. Na nogach miała wysokie szpilki, zgadnijcie, w jakim kolorze? 

                     Kiedy i Noel pojawił się na śniadaniu, Elisabeth w końcu przemówiła chrypliwym głosem:
– Musimy porozmawiać. – rzekła, patrząc na nas z błyskiem w oku. Nie przeczuwałam wtedy jeszcze, co mentorka chce nam powiedzieć. I chyba, wolałabym tego nie słyszeć.

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 3 ,,Niespodzianka"

        Wszystkiego bym się spodziewała. Tego, że mnie zgwałci, zabije i zakopie, że z mojej fryzury uczyni kapitolskie cudo. Ale nie tego.
Dotknęłam opuszkami palców splotu. Był taki..  domowy. Mama zawsze miała takiego warkocza dobieranego, czasami nawet  plotła go mi, w przypływach dobrego humoru. Zacisnęłam powieki, bo do oczu już cisnęły się łzy.
– Dziękuję, Clea. Warkocz jest super. – uśmiechnęłam się lekko, po czym otworzyłam oczy, patrząc na swoją twarz w lustrze. Wzięłam oddech, po czym wstałam i zapięłam zegarek na szyi. Znikąd przy moim boku pojawił się Lucas. Posłał mi delikatny półuśmiech, po czym zaczął dopinać coś do mojej sukienki. Zerknęłam w dół, ale nic nie udało mi się dostrzec. W każdym razie, nic ciekawego.
        – Wcale nie jestem niemy. – odezwał się nagle. Ze strachu aż podskoczyłam. Trawiłam w głowie tę informację. – Więcej. Jestem z siódemki. Też będę walczyć na arenie.
– O Boże.. – wyszeptałam. – Ja.. ja nie wiem co powiedzieć.
– To nie mów.. Cher. – uśmiechnął się szarmancko, po czym wstał. – Gotowe. Do zobaczenia. – po czym swobodnym krokiem wyszedł z pomieszczenia. Nie sądziłam, że on.. on będzie trybutem z Siódemki. Pozory mylą. Jest trochę taki jak Elisabeth, mentorka. Dzieciak z dystryktu, który uciekł do Kapitolu, ale to go nie uchroniło przed Igrzyskami. Żal mi ich. Serio.
– Mamy jeszcze czternaście minut! – przed oczami mignęła mi pomarańczowa peruka. Za chwilę kobieta stała przede mną, lustrując mnie przenikliwym wzrokiem.
– Tak jest ok. Skarbie, bądź urocza, dobrze? Postaraj się udawać bezbronną. – uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym zniknęła, zapewne idąc do Noela.
– Nie muszę udawać. – mruknęłam. – Ja jestem bezbronna.
Nagle za ręce wziął mnie pan w białym mundurze. Strażnicy Pokoju, no tak. Bo nie umiem sama chodzić, nikt nie umie. Tylko oni.
           Zaprowadzono nas na wielki plac. To znaczy przed niego. Wielka budowla kojarzyła mi się z więzieniem, ale co ja poradzę? Wjechaliśmy tam, i jakoś poszło.

***

Wiem, że długo nie było rozdziału. Wiem, że jest krótki. Wiem, że jestem do bani.
Ale mimo to mam nadzieję, że wyrazisz swoją opinię w komentarzu. To dla mnie bardzo ważne. Nie chodzi mi o ilość, ale o to, co sądzicie.
I tak.. szablon z szablon-centre. Myślę, że lepiej pasuje do tej histori. Dobra, już nie gadam. Do napisania!

Widzowie